Po co człowiekowi plankton?

Do podnoszenia ciśnienia. To odpowiedź na pytanie w tytule.  I nie chodzi mi o takie małe morskie żyjątka, no w każdym razie nie w dosłowny sposób. Tę samą funkcję, pełni kabaret zadowolnych z siebie starszych panów (bardzo przepraszam za porównanie panów Jeremiego Przyborę i Jerzego Wasowskiego oraz wszystkich fanów) z audycji EKG z „ukochanej” radiostacji. Nawiasem mówiąc można zrobić badanie na wpływ poziomu bezczelności „jaśnie panów prezesów” i  fachoffców z klucza partyjnego na EKG pracy serca. Byle nie puszczać co lepszych kawałków, bo słabszym pikawa padnie i czapa mówiąc kolokwialnie. Dzisiaj jeden z tych wunderkindów zachwalał pomysł byśmy wszyscy byli samo zatrudnieni. Bo już umowy śmieciowe (ależ się wili na nazwanie po imieniu ich pomysłów na wyżyłowanie  młodych), najlepiej bądź bardzo kreatywni, co rusz zmieniajmy pracę. 

Kabaret samozadowolonych panów wiedzących wszystko najlepiej (co powiedział Sokrates? Wiem, że nic nie wiem?) nie ma kłopotów z zatrudnieniem. Mając wujka, ojca, dziadka, pociotka, kuzyna, żonę i kochankę (a idąc z duchem czasów kochankę, kij od miotły i psa) gdzie trzeba bez trudu zmieni fotelik prezesa spółki A na spółkę B. A jak się skończą spółki to zostanie prezesem firmy konsultingowej, doradztwa finansowego a potem zaczynamy zabawę od początku. To są rzecz jasna wielkie byznesmeny i rekiny finansowe, z zakluczonym doktórem na czele.

Rekiny. Wielkich finansistów z Wall Street nazywa się rekinami biznesu. Takim rekinem był nieżyjący Steve Jobbs  (rekinem i człowiekiem świetnie wiedzącym jak wmówić bogatym snobom, że nie mogą żyć bez kolejnego szalenie drogiego gadżetu), Bill Gates, nie mówiąc o mistrzu przekrętów Madoffie, który ograł wspomnianych poprzednio. To były rekiny, prawdziwe żarłacze. Drobni i średni przedsiębiorcy, zasuwający w swoim firmach to płotki. W kraju, który nie rzuca im kłód pod nogi gdzie tylko się da, ludzie ci dorabiają się swojego majątku. Może nie miliardów, ale na spokojne życie starczy. W pierwszej chwili myślałam, że jaśnie pany prezesy to płotki. Nie, to plankton, który by został rozgromiony przez rekiny. Nawet nie pożarty, bo taki żarłacz jakby wcinał taką drobnicę zdechłby z głodu, ale po prostu połknięty. Taka woda, no może takie coś tam fikuśne w niej pływało, ale kto by się przejmował.

I taki plankton ustala nasze finanse. Dlatego młodzi ludzie, kreatywni i przedsiębiorczy, biorą nogi za pas i za granicę. Tam znajdują pracę za którą się można utrzymać i rodzą dzieci. Mają rodziny, zaś w Polsce mamy zapaść demograficzną. No a czego się spodziewać jak mieszkanie ma ceny astronomiczne, wynajęcie także a przeciętna płaca (nie mylić ze  średnią) nie powala przeżyć bez pomocy. Płaca średnia, konia z rzędem temu, kto tyle zarabia. Kto ma pojęcie o statystyce wie, że średnia to dobra miara jak wszystkie zmienne są podobne (małe odchylenie standardowe)  i mają rozkład normalny.  Tego nie powiemy o płacach w Polsce jak zobaczymy za ile jaśnie pan prezes zatrudnia młodego człowieka na umowę śmieciową by miał doświadczenie. Tu o wiele więcej powiedziałaby dominanta i mediana, ale wtedy szlag by trafił propagandę sukcesu, że Polacy się bogacą, chociaż tego nie widzą.

Czemu słuchałam rano jak się mądrzy plankton? Ano nie wyspałam się i trzeba było sobie podnieść ciśnienie. Nic tak nie podnosi krążenia i nie budzi człowieka z zaspania jak  przemądrzały ton jaśnie pana prezesa. Tylko nie można z tym lekiem przesadzić. Wszak kreatywna księgowość (nie mylić z ciężką, uczciwą i odpowiedzialną pracą księgowych) menedżerii (nie mówię o ciężko pracujących ludziach) wzięła się z tego, że ktoś tam coś tam chciał lekko poprawić. Aha: w ramach polityki prorodzinnej rząd kończy program „rodzina na swoim”. 

(http://i.obrazky.pl/kot-rekin-OBRAZKY.PL.jpg)

Kilka prostych trudnych prawd

Dzisiaj nieco spokojniej i co ważniejsze nie politycznie. Cóż powiedzieć o wydarzeniach w polityce: chcąc przykryć długi po igrzyskach, które wbrew propagandzie sukcesu nie przyniosły świetnych zysków, zapewne też by przykryć inne problemy a zwłaszcza rosnący dramatycznie dług publiczny, zaserwowano nam temat zastępczy, czyli kwestie zapłodnienie in vitro. Dzięki krzykaczom wszelkiej maści zgładzającym niemożliwe i bezsensowne postulaty w kwestiach bioetycznych mamy wolną Amerykankę, hulaj duszo piekła nie ma i każdy robi co chce. To się nie zmieni, bo nie wiem czy naprawdę politykom należy na zamknięciu tej sprawy. Zbicie termometru, czyli zdjęcie licznika długu, donikąd nas nie doprowadzi, ale poprawi samopoczucie co niektórych.

Ale kończąc dygresję. Miałam sobie okazję nieco przemyśleć wiele spraw, niby oczywistych, niby wiadomych a jednak wiedzieć coś a sprawdzić empirycznie to dwie różne kwestie. Nie zdawałam sobie sprawy jak wielką siłę mają słowa, jak łatwo można ludziom wmawiać dobre i złe rzeczy. Sceptyczna wobec psychoterapii przekonałam się, a raczej zdałam sprawę, jak można komuś zatruć życie poprzez systematyczne powtarzanie złych rzeczy. Nawet jeśli dobrze wykonujemy swoją pracę, lubimy to co robimy i „czujemy temat”, ale wciąż słyszymy, że jesteśmy do niczego, nasza praca i jej wyniki to g*** warte śmieci, a w ogóle to cokolwiek zrobią inni jest lepsze, zaczynamy wierzyć. Nie od razu, na początku jest bunt, potem złość, próba racjonalizacji i wyjaśnienia sobie, że przecież wszystko wygląda lepiej. Ale nadchodzi moment przegięcia, moment w którym trucizna powoli do nas dociera, gdy bunt słabnie, złość się wycisza a głos rozsądku cichnie jak szept. Bez pośpiechu, niepostrzeżenie, przyjmujemy złą optykę, zaczynamy wierzyć, że być może właśnie tak jest. Skoro jesteśmy do niczego, a cokolwiek zrobimy to i tak jesteśmy w stanie dać g*** warte śmieci, widać zasługujemy na traktowanie per noga, zasługujemy na ostatnie miejsce, nie zasługujemy na choćby jedno dobre słowo.

Na różnego typu kursach zarządzania zasobami ludzkimi, uczy się o sile pozytywnej motywacji. Naprawdę do czego doszliśmy, skoro wydajemy ogromne sumy pieniędzy by jakiś coacher przypomniał nam o oczywistych prawdach. Drobne gesty czynią cuda, nie bez kozery „proszę, dziękuję i przepraszam” nazywane się magicznymi słowami. Kosztują niewiele, nic nie kosztują a czynią cuda. Siła pozytywnej motywacji. Działa na każdego, drobna pochwała „O świetnie sobie poradziłeś, a tak się bałeś. Na pewno z resztą też dasz sobie radę. Tylko jeszcze popraw to i to, ale to już tylko zmiana kosmetyczna. I mam prośbę: postaraj się szybko uwinąć z resztą, bo terminy gonią, sam rozumiesz”- nic nie kosztuje a osoba, która to usłyszy poczuje się dobrze, poczuje się doceniona i w większości przypadków zrobi co da radę by nie zawieźć kredytu zaufania, by pokazać, że pochwała nie była rzucona na wiatr.  Poprawi co należało poprawić, dobrze wykona swoją pracę i jeszcze będzie zadowolona. Ale można powiedzieć to wszystko też tak: „I znowu nie tak, ten problem się snuje jak smród po gaciach. Przecież wyraźnie powiedziałem, że masz zrobić tak i tak. Nie ruszysz się póki nie skończysz. I weź się nareszcie do pracy i skończ to. Ile można! Patrz jak świetne pracuje Kowalski!”.  Jedno i drugie zdanie oznacza: popraw co zrobiłeś i szybko skończ. Ale wymowa się różni…

 Wiedząc o tym możemy uniknąć błędów i wyciągnąć wnioski. Drobne pochwały i dobre słowa nic nie kosztują, zaś generują ogromne, nieoszacowane zyski. Korporacje już do tego doszły, fundując swoim pracownikom rozmaite bonusy. Nie z dobrego serca, ale z rachunku. Zadowolony pracownik, pracownik związany z firmą pracuje wydajniej, z wydajna praca gwarantuje wyższe zyski. Usatysfakcjonowany pracownik to także lojalny pracownik, który dobrze wykona swoje zadania i nie pryśnie do konkurencji bo i po co? Taki pracownik nie będzie po prostu „odwalał” pracy by iść dalej i mieć spokój, ale przyłoży się do swego.

Wiele się narzeka na uczniów i studentów, na system edukacji, lecący na łeb na szyję poziom. Zgoda nie jest dobrze. Ale cóż systemu nie zmienimy i jedyne co możemy zrobić to starać się możliwie najlepiej pracować i wykonywać obowiązki w takich warunkach, jakie zastaliśmy. Zmieniać co możliwe do zmiany a nie walczyć z wiatrakami, nie dąsać się na świat. Uczniów czy studentów można zainteresować, każdy problem można przedstawić w sposób śmiertelnie nudny, albo mniej, lub bardziej ciekawy. Z praktycznych ćwiczeń można zrobić udrękę dla wszystkich, ale też pouczające dla wszystkich zajęcia, coś co wszyscy będziemy ciepło wspominać. I nie zapominać o pozytywnej motywacji, o chwaleniu za drobne kroczki, bo przecież to właśnie z drobnych kroczków składa się całość. Niby oczywista oczywistość parafrazując krytyka, zatem czemu wciąż nie jasna dla wielu? Dlaczego wciąż szukamy skomplikowanego wyjaśnienia prostych zjawisk?

Cały przydługi wywód przed wiekami skwitowano zdaniem: kochaj bliźniego swego jak siebie samego, lub prościej traktuj innych ludzi sam byś chciał być traktowany. Proste zdania zawierają proste prawdy genialnie skuteczne w swej prostocie. Dlaczego zatem są tak trudne do przyjęcia?

Trudość ofiary

Ostrzegam! Powyższy tekst może być bulwersujący. Stąd wszelkich fanatyków pro-life i moralistów informuję na wstępie. Nie czytajcie, nie skoczy wam ciśnienie. Inna sprawa, że w równie deszczowy dzień.. Ale dość żartów bo sprawa poważna. Zarówno portal w.polityce.pl, jak i niezależna.pl piszą o przypadku Barbary Castro Garcia, dziennikarki, która zmarła poświęcając się dla swego dziecka.

Przypadek nieco podobny do przypadku Agaty Mróz: ciężarna kobieta dowiaduje się, że ma nowotwór. Nie podejmuje leczenia, co groziłoby uszkodzeniem płodu. Wstrzymuje chemioterapię aż do porodu. Niestety! Przez okres ciąży rak szalał w organizmie i kobieta umiera. Osieraca dziecko, pozostawia męża w żałobie...

Nie wiem jak odnieść się do takich przypadków. Nie mam bladego pojęcia jak się odnieść i pozostaje mi żywić nadzieję, że nigdy nie stanę przed podobnym wyborem i nikt z bliskich mi osób nie stanie w obliczu czegoś równie ciężkiego. Może kogoś obrażę, ale trudno. Nie pochwalam takich postaw. Nie mnie kogokolwiek tutaj oceniać, ale nie pochwalam. Jeśli mowa o pierwszym dziecku, jak w przypadku pani Garcii czy Agaty Mróz, mam mieszane uczucia. Z jednej strony słyszymy o wspaniałej ofierze, cywilizacji życia itd. Szkoda tylko, że nikt nie pomyśli jak ma sobie poradzić samotny ojciec z opieką nad niemowlakiem. Szkoda, że niewielu pomyśli co będzie czuło dziecko, gdy się dowie, że matka umarła by ona/on mogło żyć. Nie chcę by ktokolwiek się za mnie poświęcał. Nigdy.

  

O ile jednak w przypadku pierwszego dziecka mam mieszane uczucia, o tyle ciężko mi znaleźć choćby jedno, ciepłe słowo gdy kobieta osieroci starsze dziecko. Nazywajcie mnie jak chcecie, ale uważam, że świętym obowiązkiem matki jest opieka nad dziećmi. Nie powinna ich porzucać. Bo potrzebują jej najbardziej na świecie. Żywe dzieci potrzebują żywej matki a nie wspomnienia ikony. To one, żywe, świadome, czujące istoty potrzebują matki, nie zaś rozwijający się w macicy organizm.

Jestem przeciwna postawom gloryfikującym aborcję, gdyż każdy winien odpowiadać za swe czyny. Ale o stokroć bardziej jestem przeciwna poświęcaniu żywych i świadomych istot dla idei. Dzieci potrzebują matki, nie zaś świętej ikony. Dzieci potrzebują matczynej miłości i ciepła, nie zaś pacierzy. Pacierze i wiara są ważne, ale drugi człowiek też. Przez drugiego człowieka docieramy do Boga i w drugim człowieku Go widzimy.

Wybór życie własne a życie przyszłego dziecka to potworny dylemat. Szczególnie dla osób o poglądach pro-life. Ja rozumiem, że dla kogoś obrona życia poczętego to rzecz święta i szalenie ważna. Ale… nie można bronić życia poczętego, kosztem narodzonego. Nie mówię o usuwaniu ciąży bo „komuś się figura popsuje”.  Ale o w miarę wyważonym, na ile to możliwe,  podejściu.

P.S. Mamy nową, wakacyjną plagę. Upadają kolejne biura podróży. Ludzie cały rok zbierają na wakacje, płacą a tu figa! Przyjeżdżają do upragnionego kurortu, zaś na dzień dobry zostają wyrzuceni z hotelu. Lądują na trawniku, albo jakiejś melinie z karaluchami. A co najgorsze nie wiadomo czy i w jakim procencie odzyskają pieniądze, gdy nieuczciwy przewoźnik zwinął działalność.  W trakcie manifestacji w Katowicach przeszli zwolennicy autonomii Śląska i ku zmartwieniu niektórych komentatorów, prawica nie wywołała burd. Jak dla mnie niech się odrywają, jeśli nie będziemy potem z podatków dofinansowywać nierentownych kopalni, zaś górnicy z kilofami nie pójdą na Warszawę, ale zaczną gdzie indziej krzyczeć. Coś za coś. Zresztą będzie wesoło. Jak czytamy tutaj: http://niezalezna.pl/31011-nadciaga-hipoteczne-tsunami czeka nas tsunami, czyli mniej dramatycznie rachunek za radosne kredytowanie kogo popadnie. Chwilówki nie będą nas kosztować majątek tylko chwilę. Kredytobiorcy będą mieli rosnące problemy ze spłatą zobowiązań a będzie tylko ciekawiej. Cóż jak patrzę co się dzieje, ile pieniędzy pójdzie na spłatę imprezy PZPN i propagandy sukcesu aż mi się robi słabo. Cóż, aż się nie chce włączać telewizora, zwłaszcza, że wiem jak bardzo oficjalna wersja wiadomości ma wiele wspólnego z rzeczywistością.

Dlatego coraz mniej chce mi się komentować. Po prostu ręce opadają. Zaś o swoim życiu w realu nie mam ochoty pisać na publicznym forum. To brzmi lepiej niż polityczne newsy, ale po co tu ludziom marudzić. Przebudzenie ze snu, odarcie ze złudzeń boli. Ale skoro widać na horyzoncie lepsze perspektywy nie ma tego złego. Będzie dobrze, bo nie wszędzie jest źle a nie wszystko jest takie na jakie wygląda.

Pomogłam. Jestem naiwna?

Z zasady jestem przeciwna wspieraniu żebractwa. Z zasady nigdy nie daję pieniędzy, bowiem nie mam żadnej gwarancji czy zamiast na chleb nie pójdą one na wódkę lub papierosy. Do szału doprowadzają mnie nachalne grupy naciągaczy, którzy rzępoląc w środkach komunikacji miejskiej wymuszają datki. Są tak bezczelni, że prawie się wciskają na ludzi. Aby skuteczniej żerować na naiwności i dobrym sercu ludzi biorą ze sobą dzieci, aby wzbudzać litość, aby zwiększać swoje zyski. Najgorzej mniej drażni jak takie bandy, bo nie mam wątpliwości, że to świetnie zorganizowane i wyszkolone grupy żyjące z żebractwa, napastują gości ogródków piwnych i kawiarni w centrach wielkich miast. Ci ludzie nie wyglądają na biednych i potrzebujących, ale na po prostu osoby, które wybrały takie a nie inne metody zarabiania.

Ale mimo wszystko wczoraj coś mnie tknęło. Gdy podeszła do mnie kobieta około pięćdziesiątki, a może i młodsza, była bowiem tak zniszczona, że być może miała niewiele więcej lat niż ja, z prośbą bym jej kupiła coś do jedzenia nie umiałam odmówić. „Ja nie proszę o pieniądze, ja potrzebuję jakiegoś sera, wędliny. Chleb już mam. Ale nic więcej, a dopiero we wtorek dostanę zasiłek”. Wyglądała przekonująco: ubrana skromnie, ale czysto, mówiła słabym, łamiącym się głosem. Może już zbyt wiele łez wylała? Może już nie wiedziała jak prosić?

 Zrobiłam dla niej zakupy, cóż nie kosztowało mnie to fortunę, zaś jeśli ona faktycznie nie miała co jeść. Na widok siatki jej zniszczona, ale nosząca ślady uroku, twarz rozjaśniła się. Cieszyła się, że będzie miała co jeść, ona a być może i dzieci? Nie wiem. Może dałam się nabrać jak święta naiwna, pewnie dałam się podejść jak dziecko. Ale w tamtej chwili naprawdę czułam, że pomagam potrzebującemu człowiekowi. Nie prosiła o pieniądze, tych nie dam nikomu z zasady, ale o jedzenie, to mnie przekonało.

Cóż jak donosi portal w.polityce.pl bieda w Polsce rośnie (http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-zbigniewa-kuzmiuka/31938-bieda-rozszerza-sie-za-rzadow-tuska-media-wyciszyly-wydzwiek-raportu-gus-ubostwo-w-polsce-w-2011-roku). Oczywiście mainstream, zajęty obłędną propagandą sukcesu euro2012, nic o tym nie mówił. Przecież wszyscy nas chwalą i zbiliśmy na tej imprezie kokosy. Zwłaszcza firmy, którym nie zapłacono za ich pracę, ale o tych dramatach cicho sza, żeby nie wyjść na malkontenta. W miodem i mlekiem płynącej drugiej Irlandii coraz więcej dzieci żyje w biedzie, ludziom jest coraz ciężej, ale najważniejsze, że nie ma „Kaczora” przy władzy. Bo on stanowi największe zagrożenie, on i grupa głupców chcących wyjaśnienia przyczyn katastrofy Smoleńskiej. Jest cudownie. Jesteśmy coraz bogatsi, mówią „jaśnie pany prezesy”. Aby wyjaśnić: owo określenie nie dotyczy właścicieli małych firm ciężko pracujących na swe utrzymanie. Chodzi mi o krewnych i znajomych dworu, którzy z nadania partyjnego kierują wielkimi spółkami i dzięki kontaktom z kim i gdzie trzeba w ramach „kreatywności” oraz „przekwalifikowania” zamieniają stołek prezesa firmy X na stołek prezesa firmy Y.


  

Już widzę jak pani sprzątaczka, czy pani woźna w szkole ma się szanse na zmianę kwalifikacji i zdobycie nowych umiejętności. Może i jeszcze kurs językowy i obsługi pakietu office? Zaś taką panią po pięćdziesiątce to każdy chętnie zatrudni. Tak przynajmniej wmawiają nam  „jaśnie pany prezesy”. Czy owa potrzebująca kobieta, którą spotkałam wczoraj należała do tej grupy? Czy straciła pracę i nie mogła znaleźć nowej? A może w ogóle nie pracowała wcześniej zawodowo? Nie każdy wybiera życie na zasiłku, są rzecz jasna cwaniaczki żyjące świetnie z socjału, ale nie wszyscy. Niektórzy, mniej zaradni, słabiej wykształceni, po prostu nie mogą sobie poradzić, nie mają szans. Czy praca leży na ulicy? Wedle „jaśnie panów” tak. Ale cóż nie każdy chce, oraz może, zasuwać na pełen etat za niecały tysiąc złotych. Zwłaszcza jak rodzinę utrzymać trzeba. Ale co to obchodzi „jaśnie panów prezesów”?

Aby ludzie przypadkiem nie zauważyli co się dzieje ludowi trzeba igrzysk. Rzecz jasna Euro 2012 spadło jak prezent. Teraz uruchamiamy propagandę sukcesu, a żeby odpowiednio podgrzać nastrój lisek-chytrusem straszy Talibami i okłada prawicę pałką na łamach swego pisemka. Chyba chodzi o większą aferę, skoro tak krzyczy.