Marchewka

Na temat absurdów i utrudnień w działaniu służby zdrowia napisano niezliczoną ilość postów i komentarzy. Ponieważ nie mam ochoty komentować kolejnej politycznej awantury i histerii mainstreamu na hasło „Smoleńsk” i ataku seryjnego samobójcy, przejdę do jakże życiowej sprawy. Wiem, że nigdzie na świecie służba zdrowia nie działa idealnie. Ale oczywistych powodów każdego z nas najbardziej interesuje rodzinne podwórko. Przyznam, że o wielu rzeczach nie wiedziałam.

Złośliwcy mawiają, że Polak zna się na medycynie, ekonomii i paru innych rzeczach. Nie mam nic przeciwko możliwości wyrażania swego zdania przez każdego z nas. Zwłaszcza na naszym małym kawałku sieci, gdzie gospodarujemy wedle swoich zasad i wizji, wyrażając prywatne opinie. Ja w kwestii medycyny. Tak się składa, że ostatnimi czasu z różnych przyczyn i mniejsza jakich, poznałam nieco środowisko lekarzy i sama poszerzyłam swoją wiedzę z zakresu kliniki. Stąd może rosnące rozdrażnienie gadaniem, że diagnozowanie pacjenta to taka prosta sprawa. Cóż łatwo by było jakby klinicysta miał wszystkie dane, ale z tym bywa kiepsko. Niepełny model matematyczny działa słabo, zaś człowiek nie komputer. Brak danych nie wynika z niechęci, ale z trudności. Pacjent nie zawsze umie nazwać pewne objawy chorobowymi, zwłaszcza gdy mówimy o chorobach nie dających wymiernych wyników. Podwyższony poziom cukru we krwi, wysokie ciśnienie krwi czy nadwagę można zmierzyć a i tak przyczyn bywa wiele. A co gdy objaw jest inny? Dużo w trym doświadczenia i intuicji. Stąd też nauczyłam się sporo pokory w ferowaniu wyroków. No, ale miało być o absurdach, takich jak emisji CO2 z gabinetu lekarskiego..

Poznałam utrudnienia NFZ też z drugiej strony. I nie mówię tylko o tym, że lek X jest refundowany w chorobie a, ale nie w b, chociaż obie są podobne. I jak pacjent z b potrzebuje X, to musi płacić nieraz 400 zł za opakowanie, bo fundusz nie refunduje. Usłyszałam od A. o jeszcze lepszym numerze. Otóż lekarz musi zeznać ile tabletek danego specyfiku pacjent potrzebuje miesięcznie. To znaczy jak ktoś bierze jedną tabletkę leku X dziennie, to miesięcznie potrzebuje 30 tabletek, tak średnio. Problem w tym, że w pojedynczym, opakowaniu X jest tylko 20 tabletek. Jak święta naiwna zapytałam czy nie można zapisać dwóch. A. mi wyjaśniła (patrząc jak na kosmitkę, która nie wie na jakim żyje świecie), że nie po przekroczy limit 30 tabletek na miesiąc i NFZ ją ścignie za wyłudzenie. Czyli ma kupić pół opakowania? – zapytałam zdumiona. A. wyjaśniła, że można to załatwić w pewnych aptekach, bo kiedyś też tak było. A ja się cieszyłam, że nie muszę brać niczego na refundację i pilnować by lekarz zmieścił się stemplem w kratki, nie pomylił w ilości tabletek, gramach substancji czynnej i paru innych rzeczach. To już wiem czemu podczas wizyty lekarz połowę czasu spędza na wypisywaniu papierków. My zaś czekamy w kolejce.

A’propos kolejek. Od innej koleżanki, M. dowiedziałam się, że aby dziecko dostało aparat u ortodonty musi chodzić dwa lata i nie wypaść z kolejki. - Ale co jak ma krzywe zęby? – pytam jak święta naiwna. M. odpowiedziała (patrząc znowu na mnie jakbym spadła z choinki), że ma gryźć marchewką na rozejście się zębów i zdać z tego relację ortodoncie ( a ja myślałam, że do lekarza się idzie jak babcine, skądinąd słuszne sposoby nie zdają egzaminu). I jak przez dwa lata będzie chrupać rzeczowe warzywo, to dostanie aparat. Przyznam, że nieomal gruchnęłam śmiechem na podobne słowa. Nie miałam bladego pojęcia, że dziecko musi dwa lata chodzić na wizyty .. Widziałam wielu młodych ludzi z aparatami na zębach (takimi do zdejmowania i takimi na stałe), ale jakoś nie pamiętam by koledzy dwa lata zasuwali na wizyty.  Oczywiście odstawszy swoje w kolejkach, bo Centralnego Rejestru Usług Medycznych jak nie było tak nie ma, podobnie jak wysokich standardów w polskiej polityce. Co ciekawe , wbrew obiegowym opiniom, wielu lekarzy nie miało by nic przeciw podobnego rozwiązaniu. Tak, oszuści i ludzie nieuczciwi są wszędzie i w każdym środowisku.  Ale nie każdy lekarz to łapówkarz i nie każdy ksiądz to pedofil jakby chciały nas przekonać media, które po prostu żyją z pokazywania krwi i patologii. Zaś skrócenie kolejek do specjalistów i większa przejrzystość systemu pomoże wszystkim uczciwym. Oczywiście wyłudzeń i przekrętów nigdy się do końca nie wyeliminuje. Ale można przynajmniej coś zrobić w tym kierunku.
(http://3.s.dziennik.pl/pliki/3081000/3081896-marchewka-marchew-zeby-300-227.jpg)

Rzecz jasna można chodzić prywatnie. Bez długiego stania, bez absurdalnych terminów. Niestety tam nie ma gwarancji, że wszystko pójdzie dobrze i wydane pieniądze przyniosą pozytywny skutek. Przekonałam się na własnej skórze. Trafić na lekarza z intuicją i wyczuciem to prawdziwe szczęście. I nie zawsze pomoże tutaj patrzenie w rankingi czy pytanie znajomych, niestety. Nie mam nic przeciwko prywatnym ośrodkom opieki zdrowotnym, jako alternatywnie dla państwowej służby zdrowia. Niech sobie dwa systemy istnieją. Byle nie było tak, że ludzie czekają rok na rezonans magnetyczny głowy, bo z kontraktu NFZ można prowadzić badania tylko do południa, a potem wchodzą ludzie przychodzący prywatnie. I oni rzecz jasna idą z dnia na dzień, chyba, że się umawiają z piątku na poniedziałek.

Zakazy Kościoła: ich sens praktyczny.

Chciałam dzisiaj napisać kontrowersyjnie (?) o pewnych zakazach Kościoła Katolickiego. W pierwszej chwili, jako młoda gniewna uważałam wszystko za bezsensowne ograniczenia, bo przecież dorośli ludzie wiedzą co i jak. Nie wiedzą i w tym problem. 

Halloween

Zbliża się 1 listopada i tradycyjnie już Kościół przestrzega przed okultyzmem i spirytyzmem. O ile samo przebieranie się za duchy i wampiry uważam za nieszkodliwą głupotę i bezmyślne kopiowanie wzorców obcych kulturowo, o tyle jednak nie należy zapominać o zagrożeniach. Choćby wynikających z puszczania dzieci samych wieczorem z cukierkami, by pukały obcym ludziom do drzwi pytając cukierek, albo dowcip. Nie wiadomo na kogo trafią, zaś gdy takich grupek jest mało są one narażone na ataki wszelkiej maści porąbańców. Zresztą czeku nie sięgnąć do tradycji Dziadów? Coś innego niż smutasy i msza 1 listopada a przynajmniej jesteśmy oryginalni. Kinderballe czy klimatyczne domówki czemu nie? Ale na pewno nie chodzenie po mieście gdy cała zabawa może grozić w najlepszym wypadku solidnym przeziębieniem.

Zresztą to element obcy kulturowy, co gorzej ubrany w tandetną, popkulturową otoczkę. Ideę samego Halloween stanowiło, o ile się nie mylę, odstraszenie złych duchów. Potem jednak przyszła komercja i… nikt nie pamięta o co chodzi.

Horoskopy

Jakiś czas temu pastwiłam się nad opętaniami opisanymi w „Gazecie Polskiej”. Nadal uważam, że uważanie jogi za wrota dla złych mocy to przesada. Zaś psychoza czy schizofrenia to ciężkie choroby, w której nie ma niczyjej winy. Oraz, że pierwszy epizod schorzenia może być ostry bez wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych. Niemniej jednak z tymi horoskopami należy uważać. Co jeśli ktoś wierzy w predestynację (nawiasem sprzeczną z wiarą chrześcijańską) i uzna, że w kolorowych pisemkach i na stronach ezoterycznych znajduje wskazówki jak żyć? Co jeśli zacznie zapominać o realnym świecie, zaś uzna owe bzdurki pisane dla rozrywki po godzinach za wskazówki? Nie mówiąc o dzwonieniu do wróżek pod numer 0-700 czy chodzeniu na channelingi i inne cuda wianki po 250 złotych (i więcej ) za wizytę. To, że ktoś jest dorosły i wykształcony nie chroni przez oszustami i szarlatanami. Taki Rasputin przecież namieszał carskiej parze, którym nie można było odmówić wykształcenia czy obycia w świecie. Socjotechnika i techniki manipulacji idą z duchem czasu i potrafią omamić. Szczególnie osoby podatne. Bawiąc się trzeba znać zasady zabawy, ale gdy ktoś ma skłonności do dawania wiary różnym dziwnym rzeczom niech faktycznie lepiej nie czyta horoskopów. Dla bezpieczeństwa swej kieszeni i zdrowia (także psychicznego) o ile ktoś nie umie czegoś używać zgodnie z przeznaczeniem, niech tego lepiej nie używa. Zwłaszcza jak pisanie z palca bzdury bierze za rzeczywistość, co ma miejsce nie tylko w wypadku horoskopów.


Antykoncepcja hormonalna


Na to byłam najbardziej cięta. Do dzisiaj uważam, że nazywanie antykoncepcji „złem niszczącym związek” za przegięcie. Dlaczego? Bo nie znoszę jak ktoś mi zagląda pod kołdrę. To sprawa ludzi czy i kiedy chcą mieć dzieci. Mamy zapaść demograficzną, ale raczej nie przez nie słuchanie zakazów Kościoła, jako że w Wielkiej Brytanii potrafimy być dzietnymi imigrantami. Dziecka nie wolno traktować niczym przeszkody w wygodnym życiu, ale czasem nie ma warunków by mieć potomstwo. A co z tymi hormonami? Ano to, że układ hormonalny to układ naczyń połączonych, o którym wciąż wiele nie wiadomo. Zepsuć mechanizm bardzo łatwo, ale niestety naprawić o wiele trudniej. Niewłaściwie dobrane leki (tak to są leki, stosowane nie tylko w celach zabezpieczenia przed niechcianą ciążą) mogą naprawdę zaszkodzić a skutki bywają odczuwalne w rozmaity sposób. Choćby przed koszmarne migreny, bóle brzucha (będące nagłymi skurczami mięśni gładkich, ból jaki, że z trudem można stać i ląduje się na podłodze i zwija) czy objawy psychiczne wskazujące na depresję czy chorobę afektywną dwubiegunową. O tym ostatnim piszą nawet w podręcznikach akademickich, zaś zaburzenia nastroju są widoczne choćby u kobiet w menopauzie. Depresja (a w najgorszym układzie psychoza) poporodowa to też efekt wahań hormonalnych. Dlatego, sprawdzone empitycznie, dochodzę do wniosku, że jak nie trzeba lepiej nie gmerać przy pewnych mechanizmach.
Nie rozumiem, nigdy nie zrozumiem, niechęci do prezerwatyw, które chronią przez chorobami wenerycznymi oraz AIDS. Zwyczajnie w świecie chronią zdrowie i nie rozwalają układu hormonalnego.

Czystość przedmałżeńska

To może być moim rozbudowanym komentarzem do posta Starego Niedźwiedzia (http://antysocjalbis.blogspot.com/2012/10/wyroby-maskopodobne.html) . Otóż z mojej strony to ochrona kobiet. Tak ochrona, bowiem uważam, że jeśli ktoś unika ślubu (także cywilnego, bo nie każdy musi wierzyć) i zobowiązań prawnych szuka sobie furtki by bez trudu zniknąć i znaleźć „lepszy model”, gdy aktualny przytyje i będzie marnie wyglądał o poranku. Rzecz jasna małżeństwo nie chroni przez rozczarowaniem czy zdradą. Nic nie chroni, ale są pewne instytucje, pewne ułatwienia walki gdy stanie się coś nie tak. Pójście od Urzędu Stanu Cywilnego to pewną deklarację, pewien znak, na ile poważnie się coś traktuje, przynajmniej dla mnie. A czystość? Aby uniknąć życiowej pomyłki ze ślubem na łapu capu (bo dziecko w drodze), walki na alimenty z niedojrzałym Piotrusiem Panem i trudami samotnego macierzyństwa. To samo rzecz jasna może czekać mężatki, ale dla mnie przynajmniej, małżeństwo stanowi zabezpieczenie i deklarację. A argumenty o „seksualnym dopasowaniu” mnie nie przekonują. Aby nie było ja mam świadomość, że seks to ważna część życia. Ale miłość, szacunek, sympatia i zaufanie są nieskończenie ważniejsze.

Moda

Przeczytałam dzisiaj na Onecie, że prof. Kudrycka, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego ostrzega przed modnymi kierunkami studiów. „Obecnie można odnotować modę np. na studia z zakresu bezpieczeństwo narodowe lub wewnętrzne. Studenci marzą tam, by pracować w FBI albo być jak postacie z serialu "CSI: Kryminalne zagadki Miami". (…) Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że (…) być może pozostanie im praca w roli ochroniarza - mówi w wywiadzie dla Onetu prof. Barbara Kudrycka”*.  Dziwi mnie, że ponoć dorośli ludzie (wszak z dowodem osobisty) naprawdę wierzą w przyszłość rodem z seriali. Chodząc do podstawówki, kiedy po raz pierwszy obejrzałam serial „JAG. Wojskowe biuro śledcze”, marzyłam aby zostać współpracowniczką przystojnego Harmona Rabba i nosić elegancki mundur. Ale podobne plany snułam w szóstej klasie podstawówki, nie zaś w okolicy matury. Wówczas powinno się jednak bardziej realnie oceniać szanse.

(http://m.ocdn.eu/_m/cb699a53cea797da82bae51c417dcb5d,37,1.jpg)
Modne kierunki to żadna nowość. Całkiem niedawno mieliśmy szał na europeistykę oraz stosunki międzynarodowe. Wówczas co po niektórzy wierzyli, że czekają na nich unijne stanowiska w Brukseli, albo znakomita kariera w dyplomacji. Błąd. Tam stołki dawno zostały zajęte przez krewnych i znajomych aktualnego królika i znajomość języków nie ma nic do rzeczy. Podobnie jak wszelaka inna wiedza, chociaż z pewnością istnieją chlubne wyjątki, stanowiące skądinąd rzadkość w republice bananowej postkolonialnej. Przez pewien czas ostatni krzyk mody stanowiła historia sztuki, chociaż liczba muzeów i zapotrzebowanie na kustoszy jest ograniczone i skończyło się szybciej niż zapotrzebowanie na menedżerów po studiach ekonomicznych. Rynek uległ wysyceniu. Zanim szłam na studia podobne sygnały się przebijały, chociaż nie z ust ministra. Nie wówczas mówiono wiele o „kuźni menedżerów”. A co dzisiaj spotkało tych ludzi? Z powodzeniem mogą się nazwać oszukanym pokoleniem, któremu naobiecywano wiele, a wyszło jak zawsze. Czy zostali menedżerami, czy małymi trybikami w wielkiej korporacji, zatrudnionymi na umowę czasową z pensją na waciki i perspektywą wyrzucenia z pracy gdy się znajdą młodsi? Pytanie retoryczne, czyż nie?

Dobrze, że pani Minister ostrzega przed modnymi kierunkami. Przed blisko dziesięciu laty podobne głosy były, ale nie z rak wysokiego szczebla. Ale jeśli powstrzyma dzięki temu ludzi przed złym wyborem to dobrze. Nie wiem ile osób wysłucha słów pani Barbary. Ale dobrze, że ktoś mówi oficjalnie co i jak. Szkoda tylko, że przy okazji modnych kierunków nie padło słowo o psychologii, która wciąż jest oblegana pomimo kiepskich perspektyw na rynku pracy. Ale lepsze zamiast narzekać, powinnam dostrzegać pozytywne strony. Jak kierunki zamawiane, które stanowią jakąś wskazówkę, rodzaj barometru rynku pracy i jego zapotrzebowań. Uczelnia wyższa nie ma kształcić pracownika w sensie technicznym, ale uczyć się uczyć i zdobywać informacje. Nie ma też kształcić pracodawców (jak sugerował „fachofiec” z „ukochanej” radiostacji), bo nie każdy może być dyrektorem i nie wszystko może zrobić firma jednoosobowa. Badania z dziedziny biologii, medycyny czy nowych technologii mogą być prowadzone tylko przez duże ośrodki i współpracę zespołów z takich ośrodków. Ale co ja wymagam od „jaśnie pana prezesa” będącego krewnym i znajomym odpowiedniego królika?

Zgadzam się także z planami ministerstwa by wprowadzić odpłatność za drugi kierunek studiów. Niech mnie teraz studenci skrzyczą, ale sądzę, że należy porządnie przyłożyć się do jednego, nie zaś rozdzielać na dwa czy trzy. Doceniam chęci poszerzania horyzontów, ale można przecież mając jeden dyplom iść do pracy i studiować zaocznie. To też dla ludzi. Mam też cichą nadzieję, chociaż nadzieja matką głupich, że doczekamy końca pędu ku scholaryzacji społeczeństwa, co (ależ zaskoczenie!) sprawia, że dyplomy znaczą coraz mniej, zaś poziom studiów leci na łeb na szyję. Czytałam wiele skarg studentów na wykładowców. Ale wy drodzy studenci też nie jesteście bez winy. To zazwyczaj działa w dwie strony. Widząc znudzonych, chcących odbębnić zajęcia i mieć wpis żaków naprawdę odechciewa się uczenia. Wykładowca czy ćwiczeniowiec też człowiek i może mieć gorszy dzień, podobnie jak student. No, ale na ten temat może kiedyś napiszę posta. Z własnych doświadczeń, pokazując wady obu stron. 

Buahahahaha

To nie triumfalny śmiech. To gorzki śmiech, gdyż zamiast „a nie mówiłam” wolałabym powiedzieć „nie miałam racji”. Niestety po „wiośnie ludów” Egipt najwyraźniej idzie drogą Persji po obaleniu Rezy Pahlaviego, niż cokolwiek na kształt demokracji. Demokracja pod rządami Bractwa Muzułmańskiego? Tiaaa, zostali wybrani w legalnych wyborach. NSDAP też. Wedle legalnych procedur Prezydent Egiptu chce prowadzić prawo szarijatu. Adolf Hitler także został kanclerzem z nadania Paula Hindenburga a potem wprowadził swoje prawa. Z jakim skutkiem? O tym można przeczytać w każdej książce, na Wikipedii. Kiedy mówiono o świcie nowego, lepszego czasu dla Egiptu nie miałam cienia wątpliwości czym to pachnie. Teraz zaś widzę kolejne dowody.

Portal euroislam.pl  (polecam jako odtrutkę na politycznie poprawne brednie) zamieszcza ciekawą interpretację propozycji nowej Konstytucji Egiptu. Tekst ten dedykuję w szczególności osobom, które nazywają Polskę  państwem wyznaniowym i straszą „katotalibanem”.  Więcej tutaj: http://www.euroislam.pl/index.php/2012/10/egipt-blizej-do-konstytucji-dalej-od-demokracji/

Artykuł 2

Islam jest państwową religią, oficjalnym językiem jest arabski, a zasady islamskiego szariatu są podstawowym źródłem prawodawstwa”

To nic innego jak nazwanie Egiptu republiką islamską. W Polsce nie ma państwowej religii, ale religia, którą wyznaje większość ludzi. A to różnica. Nikt w Polsce nikomu nie każe być katolikiem. W Egipcie będzie niewskazane być nie-muzułmaninem. U nas także katechizm NIE jest podstawą prawodawstwa. A Episkopat, jak każda organizacja MA prawo zgłaszać swoje postulaty. Ale nikt ich siłą nie wprowadza.

Artykuł 4

„Al-Azhar (islamski uniwersytet w Kairze) jest niezależnym islamskim ciałem, które samodzielnie zajmuje się swoimi wewnętrznymi sprawami. Jego obszar obejmuje muzułmańskie narody i cały świat. Rozprzestrzenia religijne badania i wezwanie do islamu. Państwo gwarantuje wystarczające fundusze do osiągnięcia tego celu. (…) Opinia Rady Wielkich Uczonych Al-Azhar będzie brana pod uwagę w kwestiach dotyczących islamskiego szariatu.”

Czyli państwo ma finansować świętą wojnę i wspierać nawracanie niewiernych. Czyli krucjatę, zwaną dżihadem. Co więcej ową wojnę ma finansować każdy, w tym Koptowie. Zatem mają zapłacić za drzewo i sznur na którym zawisną.  W Polsce nie ma obowiązku finansowanie krucjat.

Artykuł 9

„Rodzina jest podstawą społeczeństwa, a jej podstawami są religia, moralność i patriotyzm. Państwo i społeczeństwo dbają o autentyczny charakter egipskiej rodziny, jej spójność, stabilność i chronią jej tradycje i wartości.”

Rodzina jest podstawową komórką społeczną to racja. Ale jeśli państwo zaczyna nadmiernie dbać o rodzinę brzmi to niepokojąco. Nawet z własnego podwórka wciąż słyszymy jak to państwo chce nam pomóc. Czym to się kończy? Zapaścią demograficzną. W Egipcie jednak opieką zostaną  TYLKO rodziny właściwej religii, czyli islamu. W Polsce zaś, w MOPSie nikt nie odmawia, a jak to czyni złamie prawo, ateistom czy buddystom.

Artykuł 10

Państwo zobowiązane jest sponsorować i chronić etykę oraz publiczną moralność.”

Czyli z pieniędzy podatnika będą zwalczani „wrogowie islamu” jak dziewczynka, na którą talibowie wydali wyrok śmierci.  Tym, co krzyczą o katotalibanie przypominam, że nikt u nas nie sponsoruje z państwowych pieniędzy polowania na osoby homoseksualne czy innowierców. W Egipcie zaś, w tej ich demokracji tak zwanej,  inaczej myślący i inaczej wierzący będą oficjalnie zwalczani. Dla obrony reszty społeczeństwa przed niebezpiecznymi elementami. Jak to się nazywało? Schizofrenia bezobjawowa?

Artykuł 36

„Państwo powinno podjąć wszelkie środki by ustanowić równość kobiet i mężczyzn w dziedzinach życia politycznego, kulturalnego i gospodarczego oraz społecznego, jak również w innych obszarach, o ile nie koliduje to z prawami islamskiego szariatu."

Czyli mamy równość na ile pozwala islamskie prawo. Piękny oksymoron, bo tak jest wszystko, ale najmniej równość płci. My tu się oburzamy brakiem parytetów (nawiasem mówiąc bezsensownym pomysłem) zaś tam niedługo zakażą uczyć kobiet czytania i pisania. Zaś atrakcją miejską będą publiczne chłosty, spalenia czy gwałty za czytanie zagranicznych gazet czy rozmowę z mężczyznami. Vivat demokracja!

(http://themmindset.files.wordpress.com/2011/07/bnp-islam-poster.gif)

Samotność zapisana w głowie?

W każdej klasie, na każdej kolonii i w każdej grupie zawsze się znajdzie outsider. No może nie zawsze, ale przynajmniej w wielu wypadkach. Na  szkolnych zabawach zawsze ktoś podpiera ściany i siedzi na krześle. Zwykle jako winowajcę wskazuje się nieśmiałość,  a z tą należy walczyć. Sama kiedyś myślałam, że cierpię na tę przypadłość, ale na szczęście mi przeszło. Dlaczego piszę „przypadłość”? Gdyż utrudnia ona życie, utrudnia poznawanie nowych ludzi. A nie wszyscy są złymi wilkami szczerzącymi kły i jeżącymi sierść, chociaż w chwilach obniżonego nastroju można właśnie tak sądzić. Ja się wyleczyłam z tego, co uważałam za nieśmiałość, dzięki czemu mam okazję poznawać nowe osoby a to zawsze procentuje.

W świetle tego co opublikowali naukowcy z UCLA prawdopodobnie tylko mi się wydawało, że mam problemy z kontaktami z ludźmi. W „Current Biology” (IF=9.647) osoby doświadczające trudności z tzw. funkcjonowaniem w społeczeństwie mają nieco inną budowę mózgu od innych, brakuje im istoty szarej w odpowiedniej części mózgu (http://medicalxpress.com/news/2012-10-neurological-link-loneliness.html).  Dowiedziono zależności przeprowadzając odpowiednie testy, w których uczestnicy (108 dorosłych osób u których nie stwierdzono żądnych chorób) miało za zadanie wpatrywać się w twarze na ekranie. Osoby mające deficyty istoty szarej w regionie pSTS miały problemy z określeniem w którą stronę patrzą postacie ze zdjęć oraz dokonały niewłaściwych dopasowań oczu do twarzy. Wydaje się więc, że znaleziono neurobiologiczne podstawy samotności.


Na szczęście na tym etapie badań nie można wykluczyć środowiskowych przyczyn problemów z nawiązywaniem kontaktów z innymi ludźmi. Owszem osoby mające deficyty istoty szarej w części mózgu odpowiedzialnej za mogą mieć problemy w znajdowaniu przyjaciół, to zdaniem badaczy umiejętności społeczne można ćwiczyć. Jako pomocne narzędzie wskazano aplikacje na smartfonach...  Ciekawa jestem czy ktoś znajdzie kiedyś zależność między używaniem podobnych wynalazków a wzrostem relacji społecznych, niekoniecznie na portalach społecznościowych.
(http://s.ph-cdn.com/newman/gfx/news/2012/lonelinessit.jpg)

Jako osoba wielce zacofana nie mam konta na fejsie, twitterze  a jedyny portal jaki uznaje to goldenline. Umiem obsługiwać przeglądarkę internetową (to moje narzędzie pracy), ale nie bardzo mam ochotę na podawanie moich danych osobowych do sieci, czy wysyłanie tam zdjęć.  Sama pamiętam różne historie z blogów, kiedy to młode mamy w dobrej wierze pokazywały swoją rodzinę a ktoś kradł zdjęcia i pokazywał jako zdjęcia swoich dzieci w jakimś pokręconym celu. Dopiero potem dowiedziałam się jak ciężko, a właściwie chyba nie sposób, usunąć dane z facebooka czy wysłane tam zdjęcia. A to taka świetne darmowa, dostępna legalnie baza danych dla wszelkich służb, terrorystów i pracodawców. Po co się włamywać komuś na komputer, po co po nocach łamać hasła, skoro ludzie ochoczo wszystko sami powiedzą, oczywiście odpowiednio przekonani. Jeśli gdzieś podajemy prawdziwe imię i nazwisko, jeśli dodajemy zdjęcia uważajmy by nie było tak fotek z imprez, które mogą nas pokazać w złym świetle dla przyszłego pracodawcy. No i oczywiście jak ktoś uważa, że ma idiotę za szefa niech nie pisze podobnych opinii pod swoim imieniem i nazwiskiem. Aby nikt mnie źle nie zrozumiał: nie nazywam facebooka „samym złem”. To narzędzie, z którego jak z każdego innego narzędzie trzeba umieć korzystać. I nie zapominać o zasadzie ograniczonego zaufania do tego co ludzie piszą o sobie w necie. Czyjeś zdjęcia z plaży w Egipcie mogą być fotomontażem zaś przystojny biznnesmen może się okazać mało sympatycznym oszustem matrymonialnym.  Po prostu jak przed użyciem wszystkiego trzeba przeczytać instrukcje obsługi i BHP. I nie zapominać, że nic nie zastąpi kontaktu twarzą w twarz z drugim człowiekiem i spotkaniem w realu. Virtual to dobry start, ale tylko start. 

Lecim w kulki


Lecim w kulki, lecim w kulki,
oto hymn jest nasz,
lecim w kulki, lecim w kulki,
tralalalala,
lecim w kulki, lecim w kulki
I patrzym w sondaże,
lecim w kulki, lecim w kulki,
Zaraz się przerażę, 
lecim w kulki, lecim w kulki
jestem przeuroczy, 
lecim w kulki, lecim w kulki
pisor więcej nie podskoczy 
lecim w kulki, lecim w kulki, 
wielki gest dziś mam, 
lecim w kulki, lecim w kulki, 
na in vitro dam,
lecim w kulki, lecim w kulki, 
bańki skądś skombinuję, 
lecim w kulki, lecim w kulki,
zarodków żałuję,  
lecim w kulki, lecim w kulki,
śpiewać kończyć czas,
lecim w kulki, lecim w kulki,
słodko żegnam was! 

Po pierwsze dziękuję za ciepłe słowa pod poprzednim postem. W kraju miałabym może możliwość pracy w zawodzie, ale za mało atrakcyjną pensję i z koniecznością użerania się. Za granicą sprawa wygląda inaczej. Zaczynam się już rozglądać za zatrudnieniem i uzupełnianiem CV. Jeśli będzie możliwość zastania za granicą, nie widzę sensu powrotu. Ale dość tej dygresji. O czym to ja pisałam? O zajmowaniu się chwytliwymi tematami?

Premier Tusk, chcąc dać prztyczka w nos frakcji konserwatywnej w PO, która ostatnio głosowała za pomysłem Solidarnej Polski, wymyślił refundację zabiegów in vitro? Czy to odpowiedź na ostatnie sondaże, gdzie PiS, ku przerażeniu elit, wyraźnie awansował i zagraża partii rządzącej? Czy wracamy do polityki kochania i obiecywania wszystkim wszystkiego? Czy naprawdę nie ma nic innej propozycji dla kolejnych debat PiS? Debaty są zawsze cenne i wywołują dyskusję. Czyżby brak merytorycznej alternatywy i stąd brak odpowiedzi ?  

Refundujmy in vitro. Podobne bzdury podnoszą mi ciśnienie lepiej niż espresso. Rozumiem, że niepłodność to problem wielu par. Jestem w stanie pojąć, że ludzie bezskutecznie starający się o dziecko cierpią. Ale, brutalnie mówiąc, nie oni jedni. Biedne dzieci, jedzące gorsze obiady na stołówce też. Dzieci w domach dziecka też. Co ma piernik do wiatraka? Ano to, że z wiatraka można mieć mąkę na ten piernik, ale nie w tym rzecz. Nie ma na świecie państwa zdolnego pomóc wszystkim potrzebującym. Dla kogoś nie starczy, ktoś nie dostanie wsparcia z budżetu. Kto? Trudno decydować. Ale uważam, że ważniejsze aby pomóc pacjentom Centrum Zdrowia Dziecka, rodzinom zastępczym (ale tym dobrym, nie takim jak mordercy z Pucka) niż refundować in vitro. To drogi zabieg, wiem. Ale ratowanie życia i zdrowia winno być priorytetem. Są ludzie bardziej potrzebujący niż przymierzający się do in vitro. Mówiąc brutalnie: bez leków na nowotwory można umrzeć, bez in vitro raczej nie. Słyszałam jak jakiś lekarz mówił, że ludzie muszę brać kredyt na taki zabieg. Trudno, czasem się trzeba zapożyczyć. Nie można z każdym problemem lecieć do budżetu państwa. W domach dziecka jest wiele dzieci oczekujących na miłość i rodzinę. Ktoś powie, że młoda, że nie rozumiem. Niech więc mi wyjaśni dlaczego nie można pokochać adoptowanego dziecka? W czym ono jest gorsze? Rodzicami są ci, którzy wychowują a nie tylko spłodzą.  

Kiedy poprę refundację in vitro? Kiedy zostaną rozwiązane wszystkie problemy służby zdrowia związane z finansowaniem leczenia, zabiegami, kolejkami do specjalisty. Są ważniejsze potrzeby niż zapłodnienie in vitro. Najpierw trzeba zadbać o zapewnienie dóbr podstawowych. Nas nie stać na podobne wydatki. 

A przy okazji Prawica RP i inne partie opozycji, jakby na zamówienie, zaczną się gardłować o „ochronę życia dzieci poczętych” zakrywając niewygodne dla rządu tematy. Nie, pomysł, populizm najczystszej wody, trzeba krytykować jako szkodliwy populizm, rozgrywkę partyjną, nie zaś mordowanie kogokolwiek czy moje ulubione hasełko „holocaust  nienarodzonych”, durniejszego określenie długo nie usłyszę. 

Ale po co mówić o tym, że nie wiadomo co Premier robi na szczycie UE, o czym rozmawiał z Davidem Cameronem (jakby to nie frau Merkel rozdawała karty), najważniejsze by chronić dzieci poczęte.  Po co mówić o kolejnych ekshumacjach i zdjęciach ze Smoleńska, które mają Amerykanie, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Po co mówić o dyskusji nad budżetem Unii, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Po co mówić o budżecie na rok 2013, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Po co mówić o nadchodzących podwyżkach za prąd, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Po co próbować rozwiązywać problemy służby zdrowia , najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Co tam zadłużone szpitale, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Co tam limity NFZ utrudniające życie lekarzom i pacjentom, najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Co tam niskie standardy edukacji , najważniejsze by chronić dzieci poczęte. Co tam… niech każdy coś dopisze w komentarzu. Jak trzeba zrobić wyskok Marek Jurek nie zawiedzie (o czym donosi wpolityce.pl).  Lećmy wszyscy w kulki i pamiętajmy… Co się tak czepiłam ochrony życia poczętych dzieci? Bo to słowo wytrych, bo najgłośniej krzyczący krzyczą, a nie pomagają rodzinom czy samotnym kobietom w tragicznej sytuacji. Bo rzucają kamieniami  i mówią o metafizyce. Bo zagłuszają problemy, ważne dla społeczeństwa. Opozycja winna patrzeć władzy na ręce, a nie krzyczeć . 

Rozumiem emigrantów i chętnie do nich dołączę

Zawsze lubiłam podróże i wyjazdy za granicę. Zwyczajnie  w świecie od dziecka interesowało mnie jak wygląda życie i jakie są sklepy po drugiej stronie. Pewnie dlatego nigdy nie zrozumiem podejścia, że ktoś mieszka przy granicy i nigdy nie pokusi by zerknąć co tam u sąsiadów zza miedzy.  Rzecz jasna miałam świadomość, że nigdzie życie nie jest usłane różami i nigdzie dolary czy funty nie leżą na ulicy. Mam w rodzinie osoby, które wyjechały, z różnych powodów, na stałe do Wielkiej Brytanii i nie miały lekko. Bo nie znając języka, nie mając nostryfikacji dyplomu, nie będąc wysłanym z ramienia jakiejś instytucji, tudzież z jej polecenia o pracy w zawodzie można zapomnieć. Pozostaje nielekkie, fizyczne zajęcia w jakiejś fabryce czy sklepie. Ale… Właśnie co mnie uderzyło, że tam ludzie za wynagrodzenie robotnika mogą spokojnie wyżyć.

 Czy u nas pani pracująca na kasie w dużym sklepie i pan będący magazynierem mają szansę wyżywić rodzinę? Pytam na serio, bez ironii? Zatrudnieni przez  „jaśnie panów prezesów” z „ukochanej” radiostacji,  wielkich „fachofcuf” nie pojmującym, że inaczej zarządza się szpitalem, spółką kolejową a inaczej warzywniakiem? Nie mam nic do warzywniaków, ale jednak czym innym rachunek kosztów i strat gdy chodzi o marchewkę, a inaczej gdy chodzi o ludzkie zdrowie i życie. Ale „panowie” nie widzą, że to nie takie proste i leczenia chorych na nowotwory nie można równie łatwo przeliczyć na zysk, co sprzedaży jabłek. Zasadniczo drogie kuracje są w pioruna nieopłacalne więc??? No, ale kończąc z dygresją czy to w Wielkiej Brytanii czy w Stanach za wynagrodzenie pracy najmniej prestiżowej można wyżyć. Człowiek nie liczy do pierwszego czy jest co włożyć do garnka, czy  kupić dziecko wędlinę na śniadanie czy coś na obiad? Parchy i burżuje wędlin się zachciało! Z czego mają żyć ekspedientki butików zarabiające śmieszne pieniądze, za przeproszeniem na waciki? Ja wcale się nie dziwię, że młodzi wyjeżdżają za granicę lub idą po zasiłki.

Polacy ciężko pracują, wbrew temu  co mówią „jaśnie pany prezesy, spece wiedzy wszelakiej”. Dziwnym trafem gdzie indziej są w stanie mieć i wyniki i wydajność. A tylko nie u nas. Dlaczego młodzi wolą zakładać rodziny w Anglii? Bo tam są lepsze warunki? W USA, jak pamiętam z mojej wizyty i pracy studenckiej w 2005, wyjazd do pracy do innego miasta nie był strasznym problemem. Czemu? Bo z pensji ludzie mogli żyć i wynająć lokum. I dlatego „jaśnie panowie prezesi” Polacy są mało mobilni. Proponuję porównać koszty wynajmu z pensją młodego człowieka. I rachunek wyjdzie.  „Jak żyć Panie Premierze?”.

Ale nie tylko w pieniądzach rzecz. Tak porąbanego życia społeczno-politycznego  jak w Polsce to tylko w republice bananowej szukać.  Taki Richard Nixon padł po aferze „Watergate” ? A u nas? Hazardowa, Amber Gold i co najwyżej oskarżą dziennikarza co zrobił prowokację.  Przekręty są wszędzie, ale w Stanach jak kogoś złapią to jest coś takiego jak odpowiedzialność. U nas mamy święte krowy. Czy gdzie indziej szef MSZ może  protestować TYLKO  na Twitterze i mówić Niemcom co robić? Nie, a u nas go chwalą? Czy minister finansów zaprzeczający recesji a potem w wywiadzie dla zagranicznego pisma mówiący co innego byłby wiarygodny? Czy „jaśnie panie prezesy” nie rozumieją czegoś o czym mówią ekonomiści z za granicy, że aby wyjść z  recesji trzeba napędzać konsumpcję i nie chłodzić gospodarki? A jak się zabierze mającym najmniej, czyli większości społeczeństwa, to co? Czy ktoś wierzy, że wszelkiej dochtóry biznesu naprawdę płacą podatki 40% i nikt nie ma kont na Kajmanach, czy innym raju podatkowym? Czy gdzieś indziej jest równie kretyński pęd na dyplomy, bo jakiś mądry z Bożej (nie)łaski, wykombinował podniesienie współczynnika scholaryzacji? Co to daje? Dramatyczne obniżenie poziomu nauczania wyższego, bo masówka i jakość rzadko idą w parze, co wie każdy przeciętnie bystry? „Wyższe szkoły zdrowia i szczęścia wszelakiego” jak mawia Liv, wypuszczają armię bezrobotnych, którzy uwierzyli w magiczną moc mgr przez nazwiskiem. Tych młodych ludzi oszukano bo ten papier to mogą użyć do podtarcia… sami wiecie czego. No ale iść do szkoły zawodowej czy technikum nie honor… A hydraulicy i budowlańcy dawno pojechali daleko za Odrę. Mądre chłopaki.

Co ma w perspektywie młody człowiek po studiach? Jak nie pojedzie za granicę, to zasuwanie za psi pieniądz na „jaśnie pana prezesa” wielkiej firmy i całowanie po rękach, że ma pracę. A o składkach emerytalnych niech zapomni. Jeśli założy swoją firmę, państwo zadba by mu ziemia lekką nie była i zarzuci podatkami i innymi takimi, które wielcy gracze nie płacą. Może wreszcie dyplom schować do kieszeni, wyjechać stąd w diabły i szukać na przysłowiowym londyńskim zmywaku. Tam założy rodzinę, będzie miał dzieci i może bez prestiżu, ale jakoś pociągnie, coś odłoży i może razem z rodzicami kupią małe mieszkanko.

A ja? Zamierzam skończyć pewien etap, na którego finiszu jestem, przy pierwszej okazji wyjechać na staż za granicę i nie wracać przez najbliższe lata. O ile da radę. Tylko dlatego jeszcze nie pojechałam za przysłowiowy zmywak, że za dużo zainwestowałam w kończony etap, by poddać się przed metą. Ale mam dość. Mam dość użerania się z nieodkrytymi talentami, jedynymi prawdziwymi geniuszami. Mam dość udowadniania, że nie jestem wielbłądem i że nie ma sensu wyważać otwartych drzwi, bezsensownej pracy po nocach,  dla dobrego samopoczucia pana X. Mam dość tłumaczenia starszym i ponoć (z silnym naciskiem na tryb przypuszczający) mądrzejszym, że bez pewnych rzeczy się dalej nie ruszy. Jak ktoś nie rozumie, że określone stanowiska oznaczają określone powinności z których się jest rozliczanym nie wyjaśnię. Bo ktoś jest ponad to i obraża się na świat. Mam wreszcie dość durnej debaty publicznej, gdzie gdy wielkie szpitale mają problem, dług publiczny rośnie (chociaż minister kazał zdjąć licznik), z infrastrukturą problem,  na stadionie na 2 miliardy złotych nie można rozegrać dachu, zdjęcia ofiar największej katastrofy ostatnich lat i w tym Prezydenta RP, krążą po sieci co robi jedna z partii opozycji ? Pier**** o aborcji i „prawie do życia dla chorych, nienarodzonych dzieci” i „eugenice”.  Nikt nikogo nie nakazuje mordować więc może czas się zająć realnymi  problemami? I coś na koniec. Taka drobnostka, gdzie indziej małe wspólnoty się organizują. Ludzie mają, często, ciekawsze zajęcia niż gapienie się jak kto wygląda i ile ma kilo. I co, że pięć czy dziesięć kilo za dużo i obcisłe spodnie? To nie Twoje spodnie, więc czego się czepiasz? A nie „jak można się tam ubrać, będąc tak grubym?”.  A w pociągu można z ludźmi pogadać, bo tam nie wszystko jaśnie państwo, czytające co ma myśleć (oczywiście w Polsce też nie wszyscy tacy).

Ukradniemy co się da


„Ukradniemy co się da, z ludzi się będziemy śmiać” – słowa piosenki Ani Wyszkoni przychodzą mi do głowy jako komentarz dla groteskowej sprawy.  Jechałam w czwartek taksówką na dworzec i kierowca mówi, że ostatnio policja zatrzymywała wszystkie samochody osobowe i kazała otwierać bagażnik. „I mówię pani do wpół do szóstej stali” – tłumaczy – „ale pani nie zgadnie o co chodziło” . Odparłam, że ja obstawiam obławę, ale sądząc po jego zapowiedzi chyba nie taką zwykłą. No i miałam rację. Złodzieje okradli zakład pogrzebowy i ukradli trzy samochody w jeden karawan. No i zasadniczo żadna nowość (niestety), że Polacy kradną za Odrą samochody. Tym razem wyszła jednak upiorna niespodzianka, rodem z horroru, bowiem w jednym z samochodów znajdowało się… dwanaście ciał. „Chciałbym zobaczyć minę złodzieja, jak się zorientował co ukradł, chyba dostał zawału”- mówił taksówkarz.  „Albo ataku śmiechu” – zauważyłam niepewna. Sytuacja bowiem tak bardzo przypomina czarną komedię.. Ale na pewno nie ma w tym nic komicznego dla rodzin zmarłych. Nie ma nic zabawnego w tym, że ktoś ukradł, lub zamienił ciało, czy publikuje w sieci zdjęcia ofiar katastrofy.

Miałam napisać coś o tym, że nawet dużo pracując Polacy są coraz biedniejsi o czym donosił, na przekór propagandzie sukcesu, „Dziennik Gazeta Prawna”. Ale ostatecznie mamy sobotę i nie chcę psuć sobie i Czytelnikom humoru samymi ponuractwami. Niech się „jaśnie pany prezesy” z „ukochanej radiostacji” powołują na jakie chcą wskaźniki i udowadniają, że się bogacimy. Może panowie są coraz bogatsi, ale nie wiem czy tak uważają przeciętni Polacy. Zwłaszcza, że ceny rosną a płace niekoniecznie.   Pisałam o tym nie raz i nie dwa, a kto wie co się dzieje widzi. Zamiast tego załączam zdjęcia pięknych muchomorów, bo tych było najwięcej w lesie:







Nic się nie stało, nic się nie stało


Nic się nie stało, nic się nie stało,
Tylko nam stadion wczoraj zalało,
Winni piłkarze i winny deszcz,
Zaś wątpi jeno leszcz, 
Nic się nie stało, nic się nie stało, 
Tylko znowu polewkę z nas mają,
Nic się nie stanie, nic się nie stanie, 
Tylko Anglicy spuszczą nam lanie,
Na bramkę trzeba postawić pływaków,
A piłkarzy wsadzić do kajaków
Anglikom dany jeno kalosze,
I zawczasu przygotujmy nosze,
Nic się nie stało, dobrze się dzieje
A Mistrz Bareja w kułak się śmieje
Najdroższy stadion, od kolegi materiały
Gdzie  bracia Azjaci będą sprzedawać specjały 
Farsa na wodzie,
Tańczmy na lodzie,
A winni będzie jak zwykle PiS
I zły prezesa męski zwis  

Powyższy wierszyk dedykuję wszystkim kibicom, którzy poczuli się oszukani. Na waszym miejscu szlag by mnie trafił. Powinniście domagać się od PZPN zwrotu kosztów niewykorzystanych biletów, dojazdu i noclegu w stolicy.  Jak dzisiaj przegramy z Anglikami wiadomo, że nie zawinią piłkarze, ale to, że wczoraj osiągnęli szczyt formy, zaś dzisiaj chcieli być w domu a nie mogli. Kazali im grać, no naprawdę coś okropnego.

Mamy stadion za 500 baniek euro, na którym dach można zamykać gdy jest sucho i ciepło. Cóż to, że padało jakoś nie dało nic nikomu do myślenia, że murawa może zamoknąć. Cóż, jak przypomnieli dziennikarze Polsat News, Grzegorz Lato mówił, że „po mnie choćby potop”. Cóż widać słowa spełniły się dosłownie. Bo jak mówi rzecznikach PZPN, pogody przewidzieć się nie da.

 I niech mi ktoś wyjaśni jakim cudem, w na stadionie w Doniecku, wybudowanym za 80 milionów euro, podczas oberwania chmury rozegrano mecz?  Czy nie ma służb mogących odprowadzić wodę z murawy? Czy nie ma środków technicznych, czy nikt nie pomyślał o przeczytaniu instrukcji?

Jaki obstawiam wynik? 2:0 dla Anglii i to w wersji optymistycznej. Prędzej uwierzę w latające prosięta niż w wygraną naszej drużyny. Albo fachowców na najważniejszych stanowiskach w spółkach państwowych. Dzisiaj M. zapytała mnie dlaczego kiedy my chcemy dostać pracę musimy się wykazać stażami, doświadczeniem, kursami a na takich stołkach są ludzie nie wiedzący co i taj. „Proste” – powiedziałam –„nie masz kolegów w odpowiedniej partii”. Nie, nie zamierzam tutaj winić Premiera Tuska, nie jednej osoby, ale cały system. Układ w którym o przyjęciu na stanowisku nie decydują kompetencje i wiedza, lecz powiązania partyjne. I dopóki to się nie zmieni podobnych przypadków będzie więcej.

Polecam dla pośmiania się:

(wyborcza.pl)



Łyżka miodu i beczka dziegciu

Panie i Panowie,

Ja, jako obywatelka,  w wieku produkcyjnym, nowy gracz na rynku pracy proszę was Panowie i Panie posłowie  nie pomagajcie mi. Nie próbujcie ozusować  wszystkich umów cywilno-prawnych, ale zainwestujmy  w przestrzeganie istniejącego prawa. I karzmy poprzez podanie informacji w mediach o nieuczciwych pracodawcach, łamiących prawo pracy i wykorzystujących pracowników. Nie uszczęśliwiajcie mnie na siłę. Mam mieszane uczucia w sprawie „umów śmieciowych”, ale nie wiem czy pomysłu rządu nie zaszkodzą bardziej młodym ludziom. Czy nie zepchną nas do szarej sfery i pracy bez żadnej umowy. Widmo emerytury zaczyna straszyć, ale nawet nie śmiem marzyć o likwidacji obowiązku przynależności do OFE. Nie mówię by likwidować OFE, ale niech ludzie mają możliwość decydowania czy im taka forma oszczędzania na emeryturę odpowiada. Ja na przykład wolę odkładać w sztabkach złota. Dlaczego  nie mam prawda wyboru?

Jeszcze bardziej proszę o nie wydłużanie urlopu macierzyńskiego. Już dzisiaj młoda kobieta, potencjalnie matka, bywa traktowana jako zło konieczne i potencjalna oszustka. Czy słusznie to inna sprawa, ale nie utrudniajcie mi sytuacji. Dłuższe urlopy macierzyńskie to jeszcze większa niechęć pracodawców do zatrudniania kobiet. I  częściowo mająca swoje uzasadnienie. Ja rozumiem, że dostrzegacie konieczność zmian w polityce prorodzinnej. Ale może jakieś ulgi, czy coś dla pracodawcy organizującego przyzakładowy żłobek i przedszkole? Mama, która się nie martwi o dziecko to lepszy pracownik. A dodatkowo oszczędność na dojazdach gdy dziecko jedzie w to samo miejsce. Więcej żłobków i przedszkoli, obniżenie ich kosztów na pewno nie rozwiąże wszystkich problemów demografii, ale nie zaszkodzi. 

Skromna obywatelka z dużego miasta, Erinti

(http://g.gazetaprawna.pl/p/_wspolne/pliki/1043000/1043503-mid-12a15014-657-323.jpg)

Nieczęsto przychodzi mi chwalenie Premiera Tuska, ale dzisiaj  uczciwie mam za co. Chodzi o wypowiedź  „Wolałbym być wybitnym spawaczem, niż wiecznie bezrobotnym politologiem”. Sama powtarzam to samo od bardzo dawna. Pęd ku podwyższeniu współczynnika scholaryzacji zabija szkolnictwo wyższe w Polsce. Nie dlatego, że chcę komuś zabraniać studiowania. Po prostu nie każdy się na studia nadaje (Niektórzy nie lubią się uczyć. I co z tego? Nic, nie są przez to gorsi), inni wolą mieć szybko konkretną pracę a jeszcze inni kochają składać autobusy. Nienawidzę równania do średniej i równania ludzi do szablonu. Czy to w kwestii sylwetki czy wykształcenia.  Wmawiając młodym osobom, że tylko po studiach znajdą świetną pracę czyni się im krzywdę. Po pierwsze nabija głowę nierealnymi wyobrażeniami i perspektywami, po drugie opóźnia wejście na rynek pracy, po trzecie buduje niepotrzebne kompleksy u osób po szkole zawodowej, po czwarte wydłuża okres bycia na utrzymaniu rodziców.

Są ludzie marzący by się uczyć całe życie, dla nich kariera naukowca. Są ludzie szczególnie czymś zainteresowani, są ludzie z powołaniem do zawodu (na przykład weterynarza). I bardzo dobrze, ale iść na studia by mieć „papier” szkodzi wszystkim. Uczelniom, bo masówka nigdy nie idzie w parze z jakością, wreszcie tym młodym osobom, które czeka bolesne starcie z rzeczywistością. Dlatego podobają mi się słowa Donalda Tuska: "Byłem sprzedawcą pieczywa, robotnikiem fizycznym, wykładowcą na uczelni, nauczycielem i muszę powiedzieć, że żaden zawód nie hańbi. Praca jest lepsza niż bezrobocie - praca w dowolnym zawodzie. Gdybym musiał wybierać, to wolałbym być wybitnym spawaczem, dobrze zarabiającym niż wiecznie bezrobotnym politologiem" i wreszcie "Zrobimy radykalną rewizję środków, a to są setki milionów, żeby nie powiedzieć miliardów złotych, które idą na różnego typu szkolenia, doskonalenia zawodowe etc., są to także środki europejskie. Chcielibyśmy ukrócić, czy ograniczyć ten gigantyczny strumień pieniędzy, który idzie na szkolenia, z których nic nie wynika". To zdroworozsądkowe podejście i warto by je promować. I chociaż Premier Tusk jest z partii z całkowicie nie mojej bajki cieszę się, że czasem mamy zbieżne poglądy.

http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/654601,tusk_wolalbym_byc_wybitnym_spawaczem_niz_wiecznie
_bezrobotnym_politologiem.html?utm_source=link&utm_medium=referral&utm_campaign=nastepny-artykul

http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/654524,kosiniak_kamysz_urlop_macierzynski_od_6_do_12_
miesiecy_wynagrodzenie_od_80_do_100_proc.html

Jedzmy czekoladę

Wszelkiej maści dietetycy, obrzydzając człowiekowi przyjemność z jedzenia w pogodni za sylwetką z Photoshopa od dawna wypowiedzieli wojnę słodyczom. Rzecz jasna przejadanie się jest zwyczajnie nie zdrowe i powoduje ból brzucha, zaś nadmiar cukru próchnicę to jednak gadki „jedz warzywa pięć razy dziennie i owoce zamiast batoników” zohydziły mi te dwa ostatnie wyjątkowo skutecznie. Osobiście przestałam ufać wszelkiej maści fachowcom jako, że raz mówią, że dobre jest masło, potem margaryna, potem masło a nic tak nie podwyższa cholesterolu jak produkty light (sprawdzone empirycznie), zaś spartan ze słodzików to samo zdrowie.

Słodycze to samo zło, nie ma sensu dyskutować bo to aksjomat nie wymagający udowodnienia. Ale być może z tego, co złe zostanie po raz kolejny wyłączona czekolada. Notabene czekoladę można jeść nawet w czasie postu. Od dawna słyszałam, że ten smaczny przysmak dobrze działa na pracę mózgu, niech odchudzacze i odchudzaczki wyją jak wilk do księżyca, co zostało wykazane przez uczonego z uniwersytetu Columbia Dr. Franz Messerliego i opublikowane w czasopiśmie, New England Journal of Medicine (http://www.nejm.org/doi/full/10.1056/NEJMon1211064
oraz http://medicalxpress.com/news/2012-10-chocolate-nobels.html).  Znaleziono wysoką korelację (r=0.791, P<0.0001) między średnim spożyciem czekolady na głowę mieszkańca a liczbą laureatów nagrody Nobla, dla 23 krajów.

Szwajcaria, światowy lider w produkcji czekolady, ma także najwięcej  noblistów, normalizując liczbę laureatów wedle liczebności populacji. W środku listy uplasowały się Stany Zjednoczone, Niemcy, Holandia, Francja, Belgia i Irlandia. Polska jest niestety bliżej końca, niż początku listy. Patrząc na zależność widać wyraźnie, że Szwecja nieco odstaje. Autor sugeruje, że owo niezbalansowanie wynika z specyficznego „patriotycznego podejścia Komitetu Noblowskiego”, który wspiera swoich.




Zależność między średnią ilością zjadanej czekolady a liczbą laureatów Nagrody Nobla, na podts. "Chocolate Consumption, Cognitive Function, and Nobel Laureates", Franz H. Messerli, M.D., October 10, 2012DOI: 10.1056/NEJMon1211064
Oczywiście nie można od razu wysnuwać wniosku, że czekolada uczyni nas genialnymi, ale, że najbardziej światli ludzie, świadomi pozytywnego wpływu czekolady i pracujący zamiast studiować modne diety po prostu nie odmawiają sobie wszystkiego, w tym słodkich kostek.  I chociaż rzecz jasna należy podejść do wszystkiego z przymrużeniem oka, można poczuć się rozgrzeszonym z słodkich słabości (nie wcinania tabliczki dziennie dzień w dzień), bo w końcu co to za życie gdy człowiek wszystkiego sobie odmawia?

Czemu jestem tak cięta na odchudzanie i diety? Nie zaprzeczam, że należy starać się odżywiać racjonalnie. Ale nie można czynić z odchudzania celu życia i obrzydzać sobie i innym posiłku obliczając kalorie kotleta (nie chcesz? Nie jedz, ale daj innym) i mówić tylko o tym jaki tłuszcz straszny. To tylko niepotrzebne wpędzanie ludzi w kompleksy (jestem na liście dotkniętych ) i obrzydzanie sobie życia. A białych serków i jogurtów nie cierpię. Ogólnie nie przepadam za nabiałem i jakoś żyje. Każdy ma prawo żyć i nie być wyszydzany: czy to osoba chuda, nie mogąca przytyć, czy przy kości nie mogąca schudnąć (z różnych przyczyn). A tym wszystkim pewnym siebie i szydzącym z „wielorybów” decyduję następujące słowa: starość nie radość, młodość nie wieczność i nikt nie będzie do końca piękny, smukły i silny. 
Kiedy rozum śpi, budzą się demony, kiedy rozum śpi dzieje się źle. Kiedy rozum śpi ludzie nie myślą racjonalnie. Najgorzej gdy czynią ludzie podobno rozsądni, dorośli i zdrowi na umyśle. Dzisiaj rozum spał w Sejmie, skoro przeszedł do dalszych obrad projekt SP, zaostrzającą ustawę aborcyjną. „Daliśmy niepełnosprawnym i chorym dzieciom prawo do życia”- grzmią prolifowcy jak zwykle naginając fakty, jak zwykle mówiąc wielkimi hasłami, za którymi nic nie idzie. Nikt nie nakazuje aborcji po tym, jak USG genetyczne wskazuje na uszkodzenie płodu. To dramat, ale należy dramat uszanować i nie wsadzać świętego nochala w cudze życiu.  Cóż, nijak nie pomagają rodzicom chorych i cierpiących dzieci, bo przecież trzeba bronić płodów by wyjść na świętszego od papieża. Bo pomoc żywym wymaga trudu i wysiłku, zaś obrona płodów nic nie wymaga. Kiedy rozum śpi budzą się demony i można tylko mieć nadzieję, że kiedyś zasną. Ciekawa jestem czy wszyscy święci, wycierający sobie usta „prawem do życia” (jakoś nikt nikogo w świetle prawa nie morduje) słyszeli kiedyś o zespole Edwardsa,  zespole Patau,  Epidermolysis Bullos , gdzie dotyk powoduje ból.  Czy zastanawiają się co się stanie z dziećmi niezdolnymi do samodzielnego życia gdy rodzice umrą? Nie myślą i mało ich to obchodzi, po broni się „dzieci nienarodzonych”, a żywi niech się martwią o siebie.


Kiedy rozum śpi, ludzie sami sprowadzają sobie na głowę problemy. W „Polsat News” słyszałam o kobiecie, która jadąc komunikacją miejską zgubiła 450 tys. złotych za sprzedaż nieruchomości. Poszkodowana nie wie czy zgubiła majątek, czy została okradziona. A ja nie pojmę jak jadąc z taką sumą nie bierze się taksówki i pilnuje gotówki jak oka w głowie. Nawet zwykłej torebki człowiek pilnuje, a nie zostawia idąc do toalety. Ale nie muszę wszystkiego rozumieć.  A najmniej czemu ludzie  zachowują się równie bezsensownie.

Ale czasem  zdolność racjonalnego myślenia zasypia bez niczyjej winy i woli.  10 października to dzień zdrowia psychicznego, zwany czasem „dniem świra”. To ważne, zwłaszcza, że w szalonym tempie życia coraz więcej osób zacznie cierpieć z powodu zaburzeń, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. W popkulturze osoba chora psychicznie to niebezpieczny zabójca z siekierą, zabijającą na polecenie zielonych chmurek. Rzeczywistość wygląda całkiem inaczej. Ludzie cierpiący na  depresję, chorobę dwubiegunową czy schizofrenię są najbardziej niebezpieczni dla samych siebie. Owszem bywają agresywni, nie potrafią kontrolować swoich poczynań, ale bardzo często kierują złość na siebie poprzez okaleczania, próby samobójcze, wycofanie społeczne, niezaradność i wiele, wiele innych.

(http://www.depressionhelps.com/wp-content/uploads/2010/10/manic_depressive_disorder-300x286.jpg)

O tym, że w Polsce można chodzić do każdego lekarza, poza „tym od głowy” pisałam nie raz. Powiedzieć w towarzystwie, że się człowiek leczy na depresję, czy przyjmuje leki psychotropowe na wyciszenia to raz na zawsze przypięta etykietka „wariat” i wykluczenie. Zawał serca, nadciśnienie, wrzody żołądka nie budzą podobnych emocji. Dobrze, że powoli rośnie świadomość na temat depresji poporodowej, pokazuje młodym matkom i ich rodzinom co robić i jak pomóc. Nie sądzę by podobne słowa i kampanie dotarły do „dających prawo  do życia najsłabszym z dzieci nienarodzonych”, ale nie należy oczekiwać zbyt wiele.  Stygmatyzacja pogłębia tylko problemy, zaś „dobre rady” w stylu „weź się w garść” tylko jeszcze bardziej wpychają człowieka w bagno, w którym tkwi. Bo czasem człowiek nie może „wziąć się w garść”, tak samo jak człowiek chodzący o kulach nie pobiegnie przez płotki. Nie daje rady.

Życie z chorobą nie należy do łatwych. Kiedy coś cały czas boli, nie ważne czy ból jest fizyczny czy psychiczny, przypomina koszmar. Depresja, w której cały świat przybiera czarne, posępne barwy a wszyscy przypominają wilki gotowe dopaść i rozszarpać człowieka, przypomina przedsionek piekła. Przedsionek bez choćby jednego jasnego promyka, bez nadziei, bez niczego, poza złymi myślami.  Liczba samobójstw rośnie, ale problemy są wciąż bagatelizowane zaś samobójcy nazywani egoistami/grzesznikami. Drażni mnie to o wiele bardziej niż gadki prolifowców, bo nikt nie targa się na swoje życie ot tak, prawie nikt. Kiedy życie dokuczy i zaboli, że nie widać już nic, nic nie ma sensu, nie ma niczego poza smutkiem i rozpaczą  a wieczny sen stanowi jedyne rozwiązanie.  Wiele jednak upłynie wody w Wiśle nim świadomość, że depresja to choroba dotrze pod strzechy. A chodzenie do psychologa czy psychiatry przestanie być powodem do wstydu i napiętnowania.

Kto wie ile żyć można by uratować gdyby nie lekceważenie problemów przez domorosłych speców, przez mądrali samouków od medycyny? Gdyby czasem przez chwilę się zastanowić czemu ktoś się zmienia, czemu młody człowiek nagle popada w otępienie i przygnębienie?

http://polska.newsweek.pl/polacy-ciagle-wstydza-sie-tego--ze-chodza-do-psychologa,96970,1,1.html
http://zdrowie.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/406919,dzis-dzien-swira-ilu-polakow-popelni-samobojstwo.html
http://zdrowie.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/406895,ponad-350-milionow-ludzi-cierpi-na-depresje-i-ma-zaburzenia-psychiczne.html

P.S. Pisząc prolifowcy, mam na myśli radykałów potępiających kobiety w trudnej sytuacji życiowej.

Grzech predestynacji

Wczoraj miałam z koleżanką rozmowę z cyklu filozoficznych rozważań o życiu, filozofii i polityce. Jako, że od polityki dobrze czasem odpocząć, bardziej zainteresowała mnie kwestia rozważań nieco bardziej abstrakcyjnych. Wspomniana A.  jest głęboko wierzącą osobą, zapytałam ją jak to jest z wiarą w przeznaczenie i jak się ma to do chrześcijaństwa.

(http://www.sciencemuseum.org.uk/antenna/ratbrains/images/Rat-in-maze.jpg)

Cóż sama wierzę, że jesteśmy czymś więcej niż szczury w labiryncie, które mają przebiec do punktu oznaczonego ‘wyjście’, ku uciesze jakiegoś eksperymentatora. Sama myśl że nasze życie zostało z góry zaplanowane i ustalone, że właściwe stanowimy pacynki na wielkiej scenie lalek zniechęca do działania. Ewidentnie nie mam mentalności niewolnika, który potrzebuje pana by wskazywał drogę, co jest słuszne a co nie, uczył mnie jedynie słusznych poglądów, mówił co mam myśleć, czuć, kogo lubić i co robić. Wolę sama decydować i ponosić konsekwencje wyborów, takie czy inne. Jak rozmawiałam ostatnio z J., skoro się popełniło głupotę to się ma na przyszłość nauczkę. Skoro ktoś został częścią zespołu nie robiąc poprzednio wywiadu na temat panujących tam zasad i atmosfery, sam sobie winien. Skoro ktoś nie miał możliwości zrobienia podobnego wywiadu, zaryzykował skokiem do nieznanej wody i też nie powinien za nic winić losu i ludzi. Decyzja i konsekwencja, a jak ktoś zakładał „jakoś się ułoży”, dostał słusznego kopniaka w cztery litery na nieprzemyślane kroki.

Ale wracając do A., powiedziała ona wyraźnie „kto wierzy w przeznaczenie, ten zaprzecza wierze w Boga, który nakazuje człowiekowi samodoskonalenie a nie siedzenie i czekanie aż się coś ułoży. Bóg nas stworzył dziećmi, nie zaś niewolnikami”, co zabrzmiało dla mnie optymistycznie. Cóż bodajże najbardziej dołującą i szkodliwą ideologią jest wmawianie ludziom, że wszystko zostało dawno ustalone. Skoro tak nie ma sensu nic robić, nie ma sensu się starać, bo i po co? Po co chcieć cokolwiek skoro nawet nasze myśli i pragnienia nie są nasze? Nie lepiej od razu powiesić się na drzewie i wyjść z labiryntu wyjściem ewakuacyjnym? Tylko aby wybrać odpowiednio grubą gałąź..  Po co wmawiać podobne rzeczy? Ano aby zabić kreatywność, samodzielne myślenie, zabić ciekawość. Niewolnik nie zadaje pytań, niewolnik niczego nie kwestionuje. Niewolnik nie patrzy władzy na ręce, niewolnik nie chce niczego ponad miskę z jedzeniem, niewolnik nie zadaje niewygodnych pytań. Niewolnik to idealny obywatel, gdy ktoś chce rządzić totalitarnym nowym, wspaniałym światem. Gdybyśmy wszyscy wierzyli w predestynację, nie zeszli byśmy z drzew, bo przecież skoro Bóg/Los/Siła Wyższa umieściła nas na drzewie nie należy zeń schodzić i szukać nie wiadomo czego i nie wiadomo gdzie. Masz drzewo, masz banana więc siedź gdzie miejsce twoje i nie oczekuj niczego więcej i basta.

Czemu w tytule piszę o grzechu predestynacji? Po pierwsze pod wpływem z rozmowy z A., która nazywa wiarę w przeznaczenie, reinkarnację, przeszłe wcielenia za niezgodne z religią chrześcijańskie. Poza tym uważam predestynację za coś szkodliwego, coś co człowieka paraliżuje, coś co zniechęca do działania. Kiedy człowiek nic nie robi, nie może iść do przodu. Kiedy nie idzie do przodu zaczyna się cofać, co w biologii ma zgrabną nazwę ‘regres ewolucyjny’.  Jeśli można mówić o jakimś z góry wyznaczonym celu jest nim samodoskonalenie i dążenie do coraz ambitniejszych celów. Nie mam jednak na myśli wyścigu szczurów w korporacji, ale rozwój duchowy, intelektualny, po prostu bogate, wartościowe życie. Takie życie, że na sam koniec będziemy mogli spojrzeć w lustro bez wstydu, bez poczucia zmarnowanych szans i powiedzieć „dobrze przeżyłam swój czas”.

Ja nie należę do osób czekających aż los/przypadek czy cokolwiek postawi mi na drodze wielką szansę a życie się zmieni  jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Szczęściu trzeba pomóc, zaś biernie czekać to można w kolejce po wędlinę w spożywczym. Biernie czekając na dary losu możemy nie zauważyć, a już na pewno nie wykorzystać, okazji, które wynikną ze splotu okoliczności i jako skutki podjętych decyzji. Można czekać w kącie na swoje pięć minut, uważać się za diament w popiele czekający na oszlifowanie. Mało kto ma ochotę szukać czegoś w szarym pyle, w którym najpewniej nic nie ma. „Umiesz liczyć? Licz na siebie” – mówi mądre przysłowie. A z czasem dojrzysz różne możliwości, no a w każdym razie każda postawa lepiej rokuje niż siedzenie i czekanie na cud.

Klątwa

Z tą budową drugiej linii metra w Warszawie to naprawdę idzie kiepsko. Jak nie ciek wodny, to osuwisko. Aż strach prorokować, co będzie dalej. Jakbym była przesądna to bym powiedziała, że jak nic klątwa. Oczywiście klątwę rzucił PiS, kto by inny zawinił, aby zdyskredytować Hannę Gronkiewicz-Waltz. Ale na poważnie nie ma nic śmiesznego w tym, że w stolicy europejskiego kraju zapada się główna ulica stolicy. Mam nadzieję,  że mieszkańcy, którzy zostali ewakuowani wkrótce wrócą do swoich domów a same budynki nie uległy uszkodzeniu. Bo dobrze to nie wyglądało. Chociaż media mainstreamu uspokajają, ja nie wiem czy osuwisko jest opanowane, zwłaszcza, że na terenie Warszawy występują kurzawki i kto wie do czego się dokopią budowniczy?

A gdzie w tym momencie była pani prezydent? Czy przynosiła ewakuowanym ciepłą herbatę? A czy minister zdrowia pobiegł do protestujących pielęgniarek z termosem i kocami, jak ongi Ewa Kopacz za czasów PiS? Wiem, wiem zadaję głupie pytania.  Zamiast tego wklejam co lepsze komentarze, na temat wydarzeń:

Andrzej Duda: Warszawa zapada się pod ziemię... ze wstydu za HGW. Czas na zmianę.
Konrad Piasecki: A gdyby ktoś czekał na głos pani prezydent w sprawie metro-osuwiska to ich rozczaruję - wyjechała za granicę.
G. Kostrzewa-Zorbas: Gdzie byłby w takiej sytuacji burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg? Wśród ewakuowanych mieszkańców, pytając co może dla nich zrobić.
Jarosław Kuźniar: Stołeczny ratusz przyznaje, że przed budową III linii metra dobrze się zastanowią nad podwodnym systemem na wzór wenecki
Stanisław Janecki: Wszystkim narzekającym na korki w Warszawie HGW i ratusz proponują przedzieranie się kanałami.
Łukasz Warzecha: W Warszawie dziura w centrum, na A2 wciąż jeden pas... Nie ma jak uciekać.
Mikołaj Wójcik: Hasło wyborcze HGW na następną kampanię: "By żyło się lepiej! Gorzej już nie może".
Stanisław Janecki: Ciekawe, kto teraz przyjmie od HGW kapitulację Warszawy? Może żyje jakiś potomek Ericha von dem Bach-Zelewskiego?
”*

No jak nic kurcze klątwa z tą Polską w budowie. Co chwila jacyś malkontenci domagają się zapłaty za pracę na budowie autostrad, autostrady w remoncie, zamiast nowych dróg mamy fotoradary. Ale nie bądźmy wredni, może to wszystko zbieg okoliczności? Przecież każdemu się może zdarzyć błąd, prawda? Nie ma ludzi doskonałych. Tylko czy nie za dużo tych pomyłek? Raz, czy dwa można zaliczyć wpadkę, ale ile razy? Dlaczego tylko u nas stadiony są tak drogie? Dlaczego tylko u nas miasta-gospodarze na euro zadłużają się na prawie 70% i potem trzeba oszczędzać na transporcie publicznym, inwestycjach, bo nikt nie potrafił realnie ocenić kosztów i zysków.

Nie, nie zamierzam za wszystko gremialnie oskarżać rządu. Nie jest winna jedna, czy dwie osoby, ale raczej system. System, w którym przetargi wygrywają „swoi” i firmy oferujące ceny poniżej kosztów. To system, gdzie w najważniejszych spółkach trafiają ludzie z nadania partyjnego bez choćby minimalnych kompetencji, bo nikt tego od nich nie wymaga. To system, w których sieć powiązań i łapówkarstwo nie pozwala na choćby minimalną konkurencję na zasadach wolnego rynku. Nie liczą się kompetencje, czy konkurencyjne warunki. Kiedy najlepsze kąski dostali swoi i dali robotę kumplom z założeniem „jakoś to będzie” prędzej czy później musiało dojść do niezłego łupnięcia. Skoro afera goniła aferę a nie wyciągano wniosków co miało się zmienić. Ja rozumiem, że przekręty są wszędzie, ale tylko u nas panuje całkowita bezkarność.  I zbieramy kolejne owoce. Szkoda tylko, że niczemu niewinni ludzie musieli opuścić swoje domy.

*(http://wsieci.rp.pl/artykul/891377,939510-Stanislaw-Janecki--Kto-teraz-przyjmie-od-HGW-kapitulacje-Warszawy-.html)

Dwie strony


„od fanatyzmu prawicowego, lewicowego, katolickiego i ateistycznego racz nas chronić Panie”- mawia moja bardzo bliska blogowa znajoma, Liv. Fanatyzm przeraża mnie najbardziej, bardziej niż jakakolwiek ideologia. Nie ma znaczenia z której strony fanatyzm, fanatyzmy są bowiem takie same, bez względu na otoczkę, jak dwie strony tej samej monety.

Coś mnie dzisiaj podkusiło kupić „Gazetę Polską”. Sama gazeta mnie nie odrzuca jak specjalna część poświęcona egzorcyzmom. Włos mi się zjeżyła na głowie na tezy typu, że „Harry Potter” oraz „Zmierzch” to pop-kulturalny satanizm. Podobnych bzdur dawno nie czytałam. Pierwsza to książka dla dzieci, potem powieść przygodowa, gdzie jak w mało której książce piętnuje się uprzedzenia i dzielenie ludzi na „lepszych” i „gorszych”. Druga to romans z obdarzonymi kłami wielbicielami krwi i groźnymi krewniakami psów w roli głównej. Można się tym zachwycać, można wieszać psy, ale bez przesadyzmu jak mawiamy. „Kod Leonarda da Vinci” był przeciętną książką z cyklu spiskowej teorii dziejów, której zrobiono niepotrzebną reklamę. Pomysł jakoby Merowingowie i Karolingowie pochodzili od potomków Jezusa Chrystusa to żaden wymysł pana Browna, ale nawiązanie do antycznego założenia, że król/faraon/cesarz/cezar to bóstwo wcielone/syn Ra, Amona, Horusa itd. Trzeba jakoś wyjaśnić ludziom czemu mają zasuwać na pasibrzucha i uznawać jakiegoś kacyka za władcę z nadania.


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVQruCr1kcHbyd17jrtJS4ev6z4Gowra2ejwuMaLLZu_rM8SFzjiEG3ZMQGNpeNXeRr7PDtp8LtQwAQbv-vCKY6xnYGU7YGxIoyQkCn8GsEnIhp6pUoAZeH_a4RzVgDop40lkaiMFM0ts/s1600/edward+new+moon.jpg  )

Ale z tego się można pośmiać, ale z tez, że joga otwiera na złe moce (przykład kobiety z objawami schizofrenii katatonicznej uznanej za opętaną) czy, że depresja powodowana jest przez demony przeraża. Depresja poporodowa to nie podszepty demona, nakazującego nienawiść do nowonarodzonego dziecka, ale zaburzenia wywołane przez gwałtowny spadek poziomu hormonów. Depresja endogenna jest wrodzona,  schizofrenia ma związek z zaburzeniami szlaków przekazywania sygnałów w mózgu, nie zaś z szeptami złych sił. Złe siły działają na różne sposoby, ale ludzkie choroby to słabość organizmu i wypadki. Myśli samobójcze, depresja, napady maniakalne to nie kara za stawianie tarota. To  choroba, którą można leczyć. Ale nie zawsze lekarz od razu postawi właściwą diagnozę, nie zawsze od razu dobierze najlepszy lek a pacjent musi współpracować. Mogę się podśmiewać z szukania satanizmu w Edwardzie Cullenie, ale nie jest mi do śmiechu gdy ktoś stygmatyzuje ludzi chorych. Chory nie zawinił swej chorobie, chory nie chciał choroby. Choroba przyszła i niczyja w tym  wina.

Jak ktoś naprawdę wierzy, że czytanie horoskopu z kolorowej gazety otwiera duszę na demona nie wiem czy uciekać czy współczuć. Dzwonienie do wróżki na numer 0-700 grozi nie nawiązaniem kontaktu z siłami nieczystymi, ale czterocyfrowym rachunkiem telefonicznym. Na dyskotece bardziej niż na opętanie dziewczyna narażona jest na napaść czy przypadkowe spożycie pigułki gwałtu. Niektórzy ludzie nie chodzą na mszę  nie dlatego, że opętał ich zły duch bo zgwałcona ciotka dokonała aborcji, ale dlatego, że na trzeźwo takich bzdur nie da się słychać. A jak ktoś widzi wszędzie krew dzieci nienarodzonych, słyszy głosy naprawdę potrzebuje pomocy.
Dzisiaj zagrożeniem jest polityka antyrodzinna, która sprawia, że młodzi masowo uciekają za granicę (i wcale się nie dziwię). Problemem są umowy o pracę (tak zwane śmieciowe), przy których nie odciągane są składki emerytalne, nie ma ubezpieczenia zdrowotnego i młody człowiek może zapomnieć o kredycie mieszkaniowym. Problemem jest drastyczne obniżenie poziomu nauczania, tego, że nasze wyższe uczelnie są ogonkiem świata, gdyż „mądrzy inaczej” za wszelką cenę chcą podnosić współczynnik scholaryzacji. Problem stanowi bezrobocie oraz koszty ekonomiczne i społeczne jakie generuje (http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-karieraartykuly/651961,tylko_ten_kto_zarabia_takze_wydaje_i_placi_podatki_przez_trwale_bezrobotnych_tracimy_10_mld_zl_rocznie.html). Dobrze aby mówić o tym możliwie najwięcej. Tak samo jak o skandalu związanym z „pomyleniem” ciał osób zmarłych w katastrofie Smoleńskiej.  Rozumiem oburzenie rodzin, bo i mnie krew zalewa na podobną niekompetencję.

Oczywiście prawicowe portale i gazety donoszą o istotnych problemach. Szkoda, że niestety odrzucają od siebie ludzi i tracą wiarygodność pisząc podobne bzdury.