Hobbit, the desolation of the book


Byłam dzisiaj w kinie na drugiej części „Hobbita”, w reżyserii Petera Jacksona. Tytuł filmu brzmi „Hobbit. Pustkowie Smauga” (ang. Hobbit. The desolation of Smaug). Słowo desolation znaczy także spustoszenie, dewastacja i  żal. Określenie „dewastacja Śródziemia” moim zdaniem o wiele bardziej pasuje do obrazu. W filmie mamy świetne efekty, piękne krajobrazy, widowiskowe walki, wartką akcję. Zabrakło jednak klimatu książki, zabrakło klimatu dzieł Tolkiena. Ciężko zachować klimat kiedy ekranizowane dzieło zostaje niemiłosiernie i niepotrzebnie rozciągnięte poprzez dodawanie wątków, które nie pasują. Książka „Hobbit” nie stanowiła wstępu do trylogii „Władca Pierścieni” o czym zapomniał Jackson, ale oddzielną całość. Powieść dla dzieci i młodzieży o przygodach wesołej gromadki, która co jakiś czas przeżywa przygody, wpada w kłopoty ale mimo wszystko odnosi sukces i zrobi coś dobrego. W książce próżno szukać mrocznego klimatu zagrożenia, jakie chciał nam dać reżyser, wzorując swój nowy cykl na „Władcy”. Ze szkodą dla filmu.



Film jest niezły, ale to obejrzenia raz bo za drugim razem nudzi. Nadmiar akcji powoduje znużenie, kiedy widza bombarduje nadmiar wrażeń zmysłowych. Bez przerwy ktoś kogoś goni i ktoś przed kimś ucieka, ale po co na co i dlaczego to już nie wiadomo. Co rusz widzimy orków ścigających krasnoludów, co dodał Jackson aby zwiększyć dramatyzm. Zgodnie z cepowatą hollywódzką sztampą musi być żeńska bohaterka oraz wątek miłosny, najlepiej w trójkącie. Dlatego wprowadzono postać rudej elfki Tauriel, która pięknie skacze po drzewach i zakochuje w dwóch mężczyznach, dwóch rożnych ras jednocześnie. Mamy też słodkiego blond mistera plastiku  Legolasa- książątko z uszami w szpic biegające za orkami, krasnoludami i rzecz jasna Tauriel. Nie podoba to się tatusiowi księcia, przedstawionemu jako bubek, snob i dureń Thandruilowi. Wbrew fizyce i logice krasnoludy wykonują spływ po rzece w otwartych beczkach i spadek z wodospadu im nie szkodzi. Po ich głowach skacze mistrz baletu Legolas, który młóci orków jak miło. Kiedy jeden z krasnoludów, Kili  dostaje w nogę zatrutą strzałą, rudowłosa miss straży elfów pędzi za nim a za nią książątko. Straże miejskie nie zauważają hordy orków wpadających do Miasta na Jeziorze, o dwójce elfów nie mówiąc.

W międzyczasie mamy nawiązanie do późniejszej trylogii „Władca Pierścieni”. Jak królik z kapelusza pojawia się Sauron oraz Nazgule, co by widz zrozumiał co się działo w poprzednio ekranizowanych książkach. Bilbo rozmawia z Pierścieniem i mamy pomieszanie z poplątaniem. Całe szczęście nie mamy eskadry myśliwców F16 w postaci gigantycznych orłów zaś Gandalf nie śle SMSów do Obamy i Wysokiej Rady ONZ* w postaci motyla. Zamiast tego spotyka naczelnego niemilca (Saurona) i oczywiście wpada w kłopoty. Oglądamy naszego szarego przyjaciela przed przydługą sceną z tytułowym Smaugiem. Scena rozmowy ze smokiem jest  zabawna chociaż przesadnie wydłużona. Gdyby cały film skrócić o połowę i wyciąć nie pasujące wątki byłby niezły.

To nie tak, że uważam, że reżyser ekranizujący książkę nie ma prawa nic dodać. Rzecz jasna nie sposób oddać na ekranie wszystkich wątków, pewne trzeba pominąć, inne można bardziej zaakcentować. Ale jeśli przy okazji zmian cały klimat i wymowa książki zostaje zmieniona film stanowi bardziej dzieło fanowskie na motywach książki niż jej ekranizacje. Jestem ostatnią osobą do krytykowania dzieł fanów, bo dla mnie książka/film żyją skoro inspirują ludzką wyobraźnię. Film na motywach książki może stanowić całkiem dobrą pozycję i zachętę do poznania oryginału. Ważne jednak by nie pisać czegoś całkiem sprzecznego z oryginałem (wątek miłosny elfki i krasnoluda), zawierającego wątki z późniejszych dzieł (Upiory Pierścienia, oko Saurona okolone ogniem) czy nie występujące w książce (pomoc orłów itd.). Lubiłam „Hobbita” jako ciepłą powieść dla dzieci. Film Jacksona stanowi przeciętne (co nie znaczy beznadziejne) nawiązanie do „Władcy Pierścieni”. Tak często bywa z serialami, kiedy kolejne sezony stają się wtórne i powtarzalne. „Hobbit” nie jest złym filmem. To znośny obraz o ile nie liczmy na klimat dzieł Tolkiena i o ile nie znamy książki i chcemy po prostu obejrzeć wartką akcję w baśniowej krainie.

*Autorka funduje kawę dla osób, które podadzą kto był w świecie Tolkiena odpowiednikiem Obamy (tudzież Prezydenta) i Wysokiej Rady ONZ. Limit nagród nieograniczony.

http://hatak.pl/contents/hobbit-pustkowie-smauga-plakat-1386072123.jpg

6 komentarze:

  1. Droga Erinti,

    dal mnie najważniejsze było to, że Desolation of Smaug ogląda się lepiej od przenudnej Unexpected Journey. I tyle w temacie.

    Jak ktoś chce sie pośmiać, a nie boi się spoilerów polecam How The Desolation of Smaug Should Have Ended - ostatnia scena doskonale oddaje również Twoje wątpliwości.

    Co do premiowanej zagadki. Jak zajrzę w Twoje strony, to chętnie kawę sam postawię, ale na razie mam ciut daleko, więc dam szansę innym ;)

    Pozdrawiam, yrk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dobrze pójdzie ja będę bliżej Ciebie Yrku, w sensie odległości, więc kto wie..

      Usuń
  2. Nie będę udawała,że się na czymś znam,jeśli tak nie jest:)Nie czytałam,na film się nie wybieram,mogę tylko na marginesie wspomnień,że nie przepadam za ekranizacjami,więc Twoje wątpliwości przyjmuję a'priori:)
    Ciepło pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Nie podoba to się tatusiowi księcia, przedstawionemu jako bubek, snob i dureń Thandruilowi."

    Noż ja... Litości! To zabawne, ale raczej nieprawdziwe zdanie - bo akurat durniem Thranduil nie jest. Bubkiem i snobem - owszem. Jak większość elfów. ;) Aż chciałoby się zobaczyć, jak taki elf przeżywa zatwardzenie czy biegunkę... ;)

    Orły jak najbardziej występują w książce - ratują krasnoludy tudzież Gandalfa z podpalonych przez gobliny (a nie żadnych orków) drzew.

    W przeciwieństwie do pompatycznego, pełnego nieznośnego dla mnie patosu "Władcy pierścieni" "Hobbit" jest uroczą, leciutką, niezobowiązującą czytelnika do głębszych przemyśleń bajeczką. To, co zrobił z tym Jackson, wpisuje się w durny trend UJEDNOLICANIA każdego z hiciorów pod względem fabuły. Muszą być szalone pościgi, przypominające balet walki, co najmniej jedna piękna kobieta, wątek miłosny (najlepiej z seksem przedmałżeńskim - choćby i najdelikatniej zasugerowanym, ale jednak!), paru ludzi odmiennych ras (tutaj mieliśmy jedną Murzynkę, co do Azjatów, to nie wiem...) i piep... chrzanienie o rzeczach ostatecznych (ale tak, żeby każdy Amerykanin zrozumiał, czyli bez użycia trudnych wyrazów). Kompletna sztampa. WYDMUSZKA. Do zapomnienia, niestety... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiro dziękuję za uzupełnienie moich informacji. Zgadzam się, że elfy były w większości nadęci i bubkowaci. Może mój opis wynika z faktu, że mnie Tauriel drażni bo mi nie pasuje.

      Co do patosu zgadzam się. I dlatego drażni mnie wrzucenie tego nastroju do "Hobbita". Nie wiem co komu to przeszkadza. Z fajnej książki zrobiono jak opisałaś wydmuszkę i sztampę.

      Usuń