
Elektrowstrząsy (EW), metoda stosowana w psychiatrii kojarzą się bardziej z torturami i horrorami niż współczesną medycyną. Niewątpliwą zasługę mają tutaj media oraz filmy. W porządnym horrorze w szpitalnych klimatach musimy mieć szalonego lekarza i przypiekanych prądem pacjentów. Każdy kto widział „Lot nad kukułczym gniazdem” lub inny film w podobnych klimatach wie o czym mówię. Tymczasem rzeczywistość, jak zwykle z nią bywa, jest daleko mnie teatralna i ciekawsza. Oczywiście nie zaprzeczam, że nadużycia mają miejsce wszędzie i że każde narzędzie można użyć wbrew przeznaczeniu. Ostatecznie kij równie dobrze służy jako podparcie dla osoby starszej jak do bicia ludzi i zwierząt. Podobnie rzecz się ma z elektrowstrząsami czy też lekami. Są regularną procedurą medyczną, nie zaś torturą aplikowaną ludziom niewygodnym. Jak każdy zabieg niosą ryzyko powikłań. Każdy lek ma skutki uboczne, reklamowane nagminnie suplementy diety też a że są często brane bez umiaru, kontroli i dużej ilości. Sama suplementów diety nigdy nie zażywałam, nie zażywam i zażywać nie zamierzam, bowiem naprawdę obawiam się brania regularnie leków bez konsultacji z lekarzem. Chociaż rzecz jasna nie można zaprzeczyć, że tortury są stosowane także w krajach chcących uchodzić za cywilizowane. Niemniej jednak z zasady podchodzę dość sceptycznie do wszelkiej maści rewelacji, zwłaszcza wszelkiej maści speców od teorii spiskowych, Nowego Porządku Świata, Iluminatów itd. Oczywiście w wolnym kraju każdy ma prawo wierzyć w chmury sterujące chipami w mózgu, telewizję wdzierającą się do mózgu i satelity czytające myśli. Straszna to wizja świata i życia, na szczęście nie moja.
























