Smaczki kanadyjsko-szwajcarskie cz 1: ciekawostki prawne, szok kulturowy i powitanie cudzoziemców

Chciałam podziękować wszystkim za spokojną dyskusję pod poprzednim postem, że pomimo odmiennych poglądów sprzeczaliśmy się w kwestii przekonań, ale bez obrażania. Z racji niedzieli proponuję coś lżejszego, czyli początek cotygodniowego cyklu "smaczki kanadyjsko-szwajcarskie". Nie jest to przeglądowa, socjo-statystyczna analiza systemów dwóch krajów, ale moje prywatne doświadczenia życia w tych krajach: tym jak się czułam, jak zostałam przyjęta i na ile pasowałam lub nie. I w żadnym razie nie usiłuję mówić, że jedno miejsce było okropne a drugie cudowne, bo to nie takie proste. Po prostu to jednego absolutnie nie pasowałam, a do drugiego mam szansę się dopasować i chodzi pewnie o tytułowy szok kulturowy,.

"Co kraj to obyczaj" - mawia stare powiedzenie, zaś prawdziwość owych słów można odczuć mieszkając za granicą. Kanada i Szwajcaria to kraje dające odmienne doświadczenie dla cudzoziemca. Przed przyjazdem do Zurychu czytałam opinie różnych ludzi czy na readicie czy expatistan i obraz brzmiał dość przerażająco: zimni, wycofani ludzie, niechętni cudzoziemcom, kraj pełen dziwnych zasad i niemożliwe do ogarnięcia zasady segregacji śmieci. Do tego nie zostaje się przyjacielem po drugiej rozmowie, a w ogóle ludzie sztywni w wielu sprawach i mają obsesję na punkcie punktualności. To mi mówili koledzy w Toronto, przedstawiając Austrię jako znacznie lepsze miejsce, a i Niemcy to niby całkiem fajnie zaś Toronto to raj. Moi Goście wiedzą, że nie nazwę rajem Toronto ale pobyt tam mnie wiele nauczył i z znam ludzi którzy zarówno uwielbiają Toronto jak i wręcz przeciwnie. A angielskim nazywa się to love-hate relationship i taki mniej więcej stosunek to tego miasta imigranci i ci przebywający tam czasowo (język angielski nazywa pierwszych migrants a drugich expats to jest wygodnym rozróżnieniem), lub jak mawiała koleżanka A. podobnie jest ze Stanami, Stany się kocha lub nienawidzi. 

Nie podejrzewałam, że w Toronto doświadczę szoku kulturowego, jakbym przebywała nie w kręgu cywilizacji zachodniej, którą jako tako znam lecz raczej w Azji, a dokładnie granicy Chin z Indiami. Zdjęcie obok przedstawia kampus Uniwersytetu Toronto. Wizualnie, co widać po fotce, miejsce przypomina Cambridge i z pewnością jest to przyjemne miejsce na spacer. Studentami są głównie Azjaci (Chińczycy, Koreańczycy i Hindusi), ale mury przypominają Europę. To jedno zaskoczenie. O mojej irytacji blokadami w oknach pisałam nieraz (jakby ktoś nie wiedział w prowincji Ontario okno można otworzyć tylko na 10 centymetrów jeśli budynek mający więcej niż dwa piętra nie ma balkonu a wymontowanie blokady uszczupli portfel o jakieś 2-3 tysiące) i chociaż sprawa na pewno nie należy do niezwykle ważnych, to wskazuje na tendencję. Cały pomysł z blokadami zaczął się od wypadków wypadnięcia dziecka z okna i jak mi mówili miejscowi, w Kanadzie (a już na pewno w Ontario) często prawo powstaje na zasadzie precedensu: jeśli zdarzy się drastyczny wypadek zmienia się prawo dla wszystkich, czego przykładem były owe nieszczęsne blokady. Osobiście uważałam prawo precedensu i jakieś bardzo szczegółowe regulacje za nienajlepsze. Po pierwsze nie sposób przewidzieć wszystkiego, a tworząc długą listę regulacji można doprowadzić raz do paraliżu, a dwa do ogłupiania ludzi. Bo nic nie zastąpi zdrowego rozsądku oraz myślenia nad kolejnymi krokami. Kanada, a przynajmniej prowincja Ontario, działała trochę na zasadzie państwa opiekuńczego, nie w kwestii zabezpieczeń socjalnych (o czym świadczyła plaga bezdomności), ale właśnie prawa tak dalece zajmująca szczegółami z życia obywateli by nie stała się im krzywda. Ponieważ jednak nie lubię by państwo za mnie myślało, byłam nieco zirytowana.  Tak samo ścisłe wyznaczenie granicy gdzie w restauracji czy barze można pić alkohol "no alcohol beyond this point", a jednocześnie postulowano by policja nie miała broni, by przypadkiem bandziorowi nie stała się krzywda bo nazwanie ciemnoskórego przestępcy przestępstwem było rasizmem. Ontario było bardzo "eko" deklaratywnie, ale nie było segregacji śmieci na papier, szkoło białe, szkło kolorowe, metal, organiczne, niesortowane i plastik. Było za to: plastik, organiczne i reszta przynajmniej w Toronto. Ale Toronto było bardzo dumne ze swoich blokad w oknach, ścigania za picie piwa w parku, podatku węglowego i ogólnej opiekuńczości państwa w senie przepisów, acz nie zawsze socjalnej (o czym świadczy plaga bezdomności).  Ale podkreślali wyższość nad Stanami gdzie jest mniej takich przepisów, przez co mieszkańcy Kanady nazywają tych ze Stanów dzikimi a ci ze Stanów nazywają Kanadę krajem komunistycznym.

W Zurychu nie mam wrażenia szoku kulturowego, co bardzo ułatwia codzienne funkcjonowanie. W piątek miałam okazję spotkać, na grupie meetupowej, ludzi którzy podobnie jak ja mieszkali nieco za granicą. Tamci mieszkali wcześniej w Niemczech, skąd przyjechali do Szwajcarii.  Opisywali Niemców jako raczej aroganckich i patrzących z góry na ludzi z Europy Wschodniej, oceniając inaczej Szwajcarów i ludzi tutaj osiadłych. Opowiadali też jak wielce Szwajcarów drażnią Niemcy twierdzący, że szwajcarski niemiecki (a raczej liczne dialekty) to nie prawdziwy niemiecki. Coś podobnego mówiła C., Szwajcarka z mojej pracy, mówiąc, że nic tak nie drażni co Niemcy i Austriacy po 10 latach udający, że nie rozumieją dialektu. Wedle opinii ludzi co mieszkają tutaj jakiś czas, okazanie chęci integracji, uznania miejscowych zasad i skromności i uprzejmości w obejściu pomaga, wiadomo ktoś zawsze będzie nas nie lubił, ale to pomoże. Nie muszę chyba mówić, że te same cechy spychały do narożnika w Toronto, gdzie przechwalanie się było raczej w cenie, inna sprawa, że w ogromnym zalewie ludzi z Azji tylko tak można nie było zginąć w tłumie. Ale o różnicach w rynku pracy i szukaniu pracy napiszę kiedy indziej, bo to moim zdaniem także ciekawe jakby ktoś chciał kiedyś aplikować za ocean. Ogólnie wspominając owe opinie ze wstępu, pomyślałam, że musieli to pisać to ludzie z Ameryki Północnej, gdzie polityka wielokulturowości mówi raczej o tym by każdy mógł zachować język, wiarę i religię niż się dostosował. W ogóle zarówno mieszkańcy USA jak i Kanady mają o sobie dość wysokie mniemanie i można ich uznać za aroganckich, a owa postawa nie pomaga w kraju kładącym taki nacisk na przestrzeganie miejscowych praw czy grę zespołową. Jak pamiętam ze spotkania integracyjnego organizowanego przez  miasto Zurych (wysyłano pisemne zaproszenia do nowo przybyłych, coś czego w Toronto nie uświadczysz), tutaj liczy się dobra praca zespołowa w pracy, nie zaś bycie gwiazdą i debeściakiem i wreszcie chęć dostosowania. Szwajcarscy koledzy robili oczy jak spodki kiedy opowiadałam o tej nieszczęsnej blokadzie w oknie: tutaj takie rzeczy, oraz to czy można wystawiać buty na korytarzu, ustala wspólnota danego bloku, nie państwo. Albo, że nie można wywieszać prania na balkonie, ale można ustawić grilla.

Zarówno Kanada jak i Szwajcaria to kraje federacyjne, to realizują ową strukturę inaczej. To, co mi się podoba w Szwajcarii to, że wiele spraw jest ustalanych lokalnie na poziomie kantonu a i niżej, przez co możliwa jest dyskusja czego ludzie potrzebują i co zadziała w danej społeczności.  I chyba to właśnie tam mi się tutaj podoba: państwo za przeproszeniem nie wpieprza się w szczegóły i nie zajmuje pierdołami jak blokady w oknach. Zajmuje ściganiem prawdziwych wykroczeń a nie za wypicie puszki piwa w parku. Taka ciekawostka: w Zurychu można pić piwo czy wino w parku, a także komunikacji miejskiej a jak ktoś przesadzi to zostanie zwinięty za zakłócanie porządku.

A na koniec scenka rodzajowa: J. z mojej pracy jedzie na dwuletnie szkolenie do Niemiec i wynajęła tam mieszkanie. Kupiła w IKEI meble i razem z narzeczonym czekali na dostawę: ona sprawdzała w Internecie a on stał przed blokiem by pokierować panów z IKEI. Panowie dojechali, ale zupełnie zignorowani narzeczonego J mówiącego o przesyłce takiej a takiej do pani takiej a takiej. J. dostała informacje o tym, że dostawa nieudana. Co się stało? Ano panowie próbowali dzwonić do J., ale nie dali rady. Czemu? W Niemczech nie można mieć, wedle słów J. telefonu komórkowego nie mając adresu niemieckiego a J. mieszkała wcześniej w hotelu. I nawet będąc Niemką, J. mogła podać tylko numer szwajcarski zaś panowie z IKEI dodali do numeru szwajcarskiego numer kierunkowy do Niemiec. Wściekła, po spaniu na materacu,  J. kilka godzin dzwoniła do IKEI i w końcu wyszło, że nie przyjmują zagranicznych numerów.  Słuchająca tego C. i inni byli zdumieni, pytając czemu zignorowani stojącego narzeczonego J. który podał informacje o przesyłce i nadawcy. "Ale przecież na checkliście było sprawdzić telefon i jak nie zgadza się to odkaczyć nieudana" - wyjaśniłam, ale C. upierała się, że przecież obok stał człowiek, który podał wszystkie szczegóły i można było zweryfikować szczegóły, a na zdrowy chłopski rozum jeśli ktoś podał wszelkie informacje to powinno się zgadzać. "Ale tego checklista nie przewidziała, tam było by dzwonić a jak ktoś nie odpowiada, to jedziemy dalej " - tłumaczyłam C. i pozostałym kolegom, lecz dla Szwajcarów brzmiało to nieco jak bajka o żelaznym wilku. Ja pięć lat żyłam w kraju gdzie państwo stara się zwolnić obywateli od myślenia, dla ich dobra, a na wszystko są procedury więc niemiecki smaczek mnie nie zaskoczył. Co jednak jeśli czegoś nie ma checkliście? Ludzie od małego sformatowani do podążania za instrukcją nie wiedzą co robić, i bo zawsze ktoś inny zadbał o wszystko. I  cóż, cytując klasykę "Houston, mamy problem".

P.S. J. dostała łóżko po 9 dniach. Podała niemiecki numer swojej mamy, która mieszka w innym landzie, ale zadziałało. Panowie dzwonili od mamy J. która zapewniała, że stoi pod blokiem chociaż przebywała kilkaset kilometrów dalej. Bo procedura nie widziała niczego złego w podawaniu numery telefonu osoby z innego landu.

Zdjęcia są mojego autorstwa: przedstawiają kampus Uniwersytetu w Toronto oraz widok ze szczytu  Uetlibergu w Zurychu. 

42 komentarze:

  1. Pamietam moje pierwsze wrazenia z zycia tutaj. Te wrazenia sie oczywiscie zacieraja, to, co kiedys dziwilo obecnie nie dziwi. Staje sie normalnym zyciem codziennym.

    Chcialabym Cie jednak uczulic na cos. Na owa arogancje zachodu. Ona niejedno ma imie, badz wiec czujna. Bo nawet jezeli obecny stan rzeczy Cie zadawala, to spokojnie… doswiadczysz i grubszych rzeczy. Nie raz sie jeszcze zdziwisz kondycja ludzka zwiazana z uprzejmoscia , panujaca na tym swiecie.
    Zachod jest arogancki ( nie wazne czy dotyczy to Stanow, Kanady, Europy zachodniej… czy innego raju na ziemi) bo jakby nie bylo to nie zachod pcha sie do wschodu, to wschod nawiewa do owego mlekie i miodem plynacego zachodu. Przecietny mieszkaniec zachodu uwaza, ze to do niego pchaja sie drzwiami i oknami ci, ktorzy u siebie w kraju nie moga zaznac sprawiedliwosci, opieki, poczucia bezpieczenstwa, demokracji, moralnosci, odpowiedniego wyksztalcenia… Zachod nie musi, nie ma zle, ale ci inni, z innych czesci swiata nawiewa i to do kogo? Wlasnie do nich, wiec wyjscia nie ma- przecietny mieszkaniec zachodu uwaza, ze zyje w kolebce sprawiedliwosci, uprzejmnosci, dobrobytu. Stad bierze sie ich arogancja, brak uprzejmosci i upewnianie sie, ze zmierzaja w prawidlowym kierunku.

    Zawsze sasiedzi narzekaja na sasiadow. Szwajcarzy na Niemcow, Niemcy na innych... przy czym Niemcy uwielbiaja folklor lokalny, dialekty niemieckiego i je pielegnuja, no i lubia Szwajcarow sa do nich , jako do mieszkancow zachodu, pozytywnie nastawieni... dlatego dziwnym wydaje mi sie ten cytat:
    " Opowiadali też jak wielce Szwajcarów drażnią Niemcy twierdzący, że szwajcarski niemiecki (a raczej liczne dialekty) to nie prawdziwy niemiecki."
    Prawda tez jest, ze jak np.: Niemca z Bawarii da rade przecietny Niemiec zrozumiec, tak Szwajcara mowiacego swym dialektem czesto nie daje rady. I nie jest to udawanie, a po prostu niemoc zrozumienia.

    Jako ciekawostke. Opowiadala mi to kolezanka tlumaczka przysiegla niemieckiego. Miasta w mojej okolicy w Polsce czesto ja wynajmuja do tlumaczen kiedy inwestorzy, delegacje niemieckie lub niemieckojezyczne przyjezdzaja w te rejony. Razu ktoregos miasto nasze mial odwiedzic przedsiebiorca ze Szwajcarii. Miasto zwrocilo sie o pomoc do mojej kolezanki tlumaczki ( babki nie w ciemnie bitej, gadajacej perfekcyjnie po niemiecku i kochajacej ten jezyk, jego gramatyke i te inne).
    Po wstepnych rozmowach i zapewnieniach telefonicznych od pana Szwajcara, ze bedzie mowil po niemiecku kolezanka fuche przyjela. W praniu okazalo sie, ze pan z reka w kieszeni wystepujac ani myslal mowic po niemiecku. Mowil swym szwajcarskim dialektem. Kolezanka nic nie kumala i powiedziala po wszystkim ze takiego zadufanego klienta nigdy jeszcze nie miala i przezyla potezne zawodowe upokorzenie.

    No i moze to tyle , kiedy mowa o zachodniej arogancji wobec wschodu:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania,

      Z pewnością jeszcze niejedno mnie zaskoczy, na pewno czekają mnie mniej miłe sytuacje, ale tego możemy doświadczyć wszędzie także we własnym kraju. Na razie opisuje wstępne wrażenia, zaś im dalej tym z pewnością wrażenie będą bardziej złożone i różne.

      Nie, nie nastawiam się, że zawsze będzie wspaniale i mam świadomość, że zawodowo powyżej pewnego punktu nie podskoczę jako kobieta, a do tego cudzoziemka. I wiesz co, jeśli to jest jasne od razu można dostosować. To, co jednak stanowiło tak wielki zawód w Toronto, to deklarowanie otwartości podczas kiedy praktyka była taka, że jeśli nie studiowałeś w Ameryce Płn to nie podskoczysz wyżej niż jakiś tam punkt, a twój angielski ktoś prędzej czy później wyśmieje i żaden certyfikat C1 czy C2 nie pomoże. To, co dla mnie odróżnia moje dwa kraje życia na obczyźnie to to, że Toronto (a i Kanada) udaje otwartość na wszystkich to jak to można zostać Kanadyjczykiem, a Szwajcaria nie udaje i że dopóki nie masz rodzica-Szwajcara to jesteś Auslander. I chyba po prostu owa jasność mi odpowiada.

      A co do kwestii napięć sąsiedzkich to pewnie, że zawsze są. Dlatego pewnie Szwajcarzy mają swoje tarcia z Niemcami czy Austriakami, ale nie z Polakami. To stara prawda, w końcu my też mamy takie, a nie inne animozje z Niemcami czy Czechami, ale Włosi to inna sprawa.

      A doświadczenie koleżanki przykre, dość nieprzyjemne ale można rzec na buraka można trafić wszędzie i się trafi wcześniej czy później. Nie wątpię też, że i tutaj na nich trafię. Prywatnie już na nich trafiłam poza pracą, a zawodowo pewnie też w końcu trafię. W Toronto dość szybko trafiłam na ludzi podważających moje kompetencje i szydzących z języka, a tutaj jeszcze nie. Ale to jak mówiłam kwestia otoczenia, tego, że raz się trafi dobrze, a raz źle.

      W Polsce też miewałam różnie: raz byłam w świetnym zespole i wyjechałam z przyczyn finansowych, a innym razem w znacznie gorszym. W Szwajcarii też o mało nie skończyłam zespole w Bazylei. Być może więc w pewnych sprawach w Toronto miałam po prostu pecha.

      A co do uprzejmości i tego by być uważnym to zgoda, już w Toronto przerobiłam nieco jak to wygląda. Dlatego tutaj w pracy w ogóle nie mówię nic o życiu poza pracą, tylko pytana powiem coś o rodzinie, dobrze wyrażam się o poprzednim miejscu pracy co najwyżej wspominając o absurdach typu blokady w oknach itd. Uważać i obserwować trzeba zawsze i wszędzie.

      I już dawno stwierdziłam, że jeśli z jakiegoś powodu sytuacja w Zurychu przestanie mi odpowiadać, to wracam do Polski.

      Usuń
    2. "świadomość, że zawodowo powyżej pewnego punktu nie podskoczę jako kobieta, a do tego cudzoziemka. I wiesz co, jeśli to jest jasne od razu można dostosować. "

      Na poczatku Erinti, na poczatku… bedzie Ci to odpowiadac, potem jako normalny czlowiek, ktory chce sie rozwijac , a bedziesz chciala, bo jestes wyksztalcona i pochodzisz ze srodowiska nastawionego na rozwoj… zacznie Ci brakowac mozliwosci, Stagnacja zacznie Cie meczyc. Albo jakims cudem, trafiajac na przyjaznych ludzi ( to wszystko zalezy od srodowiska , w ktore zycie Cie rzuci) pojdziesz dalej- zrobia Ci miejsce, ale zawsze jako ta Ausländer bedziesz miala ciezej, trudniej i kamienisciej:)) No chyba , ze wejdziesz w pieluchy, dzieci, meza i cos innego odciagnie Twoja uwage od wewnetrznego pragnienia rozwoju:)) Zwolnisz na gruncie zawodowym.

      " a twój angielski ktoś prędzej czy później wyśmieje i żaden certyfikat C1 czy C2 nie pomoże."
      Moze inaczej. Tutaj tez znajdziesz w srodowisku kolezenskim takich zazdrosnikow, ktorzy zaczna wytykac Ci jezykowe bledy. Ok, przebywasz z pewnoscia w zespole, ktory posluguje sie angielskim. Z pewnoscia kazdemu z Was brakuje czegos pod wzgledem perfekcyjnych jezykowych umiejetnosci, wiec jedziecie na podobnym wozku, ale w zyciu prywatnym sprobuj pouczyc sie szwajcarskiego.
      U nas bywa i tak, ze miejscowi krytykuja nasz niemiecki ( akcentu nie pozbede sie i nawet nad tym nie pracuje, w mysl zasady, ze tutejsi powinni szanowac dialekty). W rozmowach sasiedzkich, kiedy juz sie do czlowieka przyzwyczaja- naucza , ze jestes- wszystko z czasem uchodzi. Kiedy zas idzie o zawodowe awanse: "No jak to, ktos taki, kto zrobil tu w pismie taki i taki blad ma zajac takie lub siakie stanowisko?". Problem w tym, ze i miejscowi wala bledy w mowie i pismie jak nalezy. Zdarza sie kazdemu:)) No ale im mozna, innym niekoniecznie. Wszystko jest zalezne od sytuacji.

      "Szwajcaria nie udaje i że dopóki nie masz rodzica-Szwajcara to jesteś Auslander. I chyba po prostu owa jasność mi odpowiada. "

      Ok. Skoro tak uwazasz. Ja bym jednak powiedziala cos takiego, ze najpierw to przejdz ( sprobuj to ocenic, wypowiedziec sie po dluzszym okresie pobytu w nowym miejscu; 5- 6 lat?) , doswiadcz, przezyj i na wlasnej skorze ocen. Na razie jest ok. Bo wiesz chyba, ze "Auslandär" to nie jest pozytywne okreslenie?

      Usuń
    3. "Ausländer" spacja przestawia mi litery.

      Usuń
    4. "Być może więc w pewnych sprawach w Toronto miałam po prostu pecha.
      "
      Calkiem mozliwe. Srodowisko ludzkie, w jakie nas zycie rzucilo- w tym i my sami- przyczynia sie do tego, ze w danym miejscu czujemy sie ok, z innych natychmiast bysmy nawiali. Ot taka polska, otwarta dzieczyna jak Erinti trafila na kamien konkurencji w Kanadzie. Zetknelas sie , byc moze, z potezna konkurencja, walka o miejsce pracy... zreszta w obecnych czasach, kiedy wszedzie wszystko redukuja- konkurencja nie przebiera w srodkach. Czuwa i czeka na potkniecia.
      Kiedy pierwszy raz spotkalam sie z niemieckim okresleniem na te sprawy to pomyslalam, ze : " O rety! I oni tego nie gania?" . Nazywa sie to po niemiecku "raffiniert"- wyrafinowany. Co u nich ma znaczenie clever ( bystry, inteligentny). Pierwszy raz zrobilam chyba okragle oczy, kiedy kolezanka takim okresleniem obdarzyla naszego szefa. W jej ujeciu to ktos, kto wie z kim gadac, jak gadac… na kim sie opierac, na kogos stawiac, kogo wesprzec, od kogo sie odsunac, bo nic nie zanczy ( nieprzydatna znajomosc). Dugi raz wypchnelo mi oczy, kiedy z moja Mloda omawialam to okreslenie i ona tez byla calkowicie pozytywnie nastawiona na tego typu okreslenia. To w tutejszym ujeciu okreslenie jak najbardziej pozytywne. U mnie w domu rodzinnym, nie mialo ono pozytywnego nosnika. Badz wiec raffiniert, mowiac jezykiem tutejszej ludnosci. Wiedz z kim gadac, od kogo sie odsunac, na kogo stawiac… badz czujna i raffiniert , czyli zycze Ci, mowiac tutejszym jezykiem, powodzenia:))

      " Dlatego tutaj w pracy w ogóle nie mówię nic o życiu poza pracą, tylko pytana powiem coś o rodzinie, dobrze wyrażam się o poprzednim miejscu pracy co najwyżej wspominając o absurdach typu blokady w oknach itd."
      Ja to jeszce nie jestem do konca raffiniert , glupia jestem, bo gadam o rodzinie i zyciu prywatnym...
      A te blodaky w oknach. No coz, gorsze sa chyba te blokady w kontaktach miedzyludzkich.

      Usuń
    5. @Ania

      Zamierzam się uczyć języka i jak wspomniałam to moje wstępne odczucia. Jakie zostaną potem, to czas pokaże.

      W Toronto nie chodziło o konkurencję, bo ta jest wszędzie. Ale nieustanne podważanie moich kompetencji z racji tego skąd pochodziłam (w sensie Polski) i traktowanie, że każdy jest lepszy. Za późno postanowiłam zmienić otoczenie.

      Ja nie gadam za dużo o rodzinie bo w Toronto się nauczyłam, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi jak się czuję i co ze mną, poza dwiema koleżankami V. spoza pracy i V. z pracą. I że jestem na przegranej pozycji bo studiowałam w Polsce i całe to gadanie o otwartości to pic na wodę. Bo widzisz ja się na otwartość nabrałam, uwierzyłam w piękne hasła. A teraz jestem mniej naiwna.

      A chyba sama wiesz jak boli rozczarowanie jak się człowiek na coś nastawił, uwierzył. Ja naprawdę wierzyłam, że dowiodę swej wartości pracą, a okazało się, że to nie ma znaczenia moja praca ale kraj pochodzenia.

      I pewnie starczyłoby zmienić pracę nie kraj, ale są i inne aspekty.

      A że z czasem zacznie mi coś przeszkadzać? Być może, nie wiem co będzie za 5-10 lat. Wtedy pomyślę co dalej, to co chciałam powiedzieć to tylko to, że na razie mi się podoba. A potem, czas pokaże.

      Usuń
    6. I tak myślę, że sprawa rozbija się często o to jakich ludzi mamy w otoczeniu i czy nawiążemy kontakt. Jak już pisałam, ja pracuję w środowisku naukowym, a sama grupa jest dość międzynarodowa. Więc i doświadczenie nieco inne. Tak było w Toronto i tak jest w Zurychu. Z tym, że w Toronto byli to głównie Chińczycy i Hindusi i z nimi z racji przepaści kulturowej ciężej było znaleźć wspólny język.V. miała korzenie europejskie i z nią miałam lepszy kontakt, bo łatwiej się było porozumieć.

      i tutaj w pracy mam Polaków na nieco wyższym stołku, zespół od lat współpracuje z Krakowem i innymi ośrodkami zagranicznymi. Nie jestem sama, mamy podobne doświadczenia i zasadniczo nie jestem tutaj, tak jak w Kanadzie, Polką z Polski, ale Polką ze stażem w Kanadzie, i to prawie pięcio i pół letnim, która wyjechała z Kanady z powodów poza zawodowych i dlatego wybrała Szwajcarię. Nie jestem oczywistym emigrantem zarobkowym, skoro otarłam się o paszport kanadyjski.

      Usuń
    7. "Ja naprawdę wierzyłam, że dowiodę swej wartości pracą, a okazało się, że to nie ma znaczenia moja praca ale kraj pochodzenia."

      Tez kiedys przechodzilam ow etap, wydawalo mi sie, ze praca udowodnie. I to tez pic na wode, bo … to jak pracujesz jest oczywiscie wazne, partacza nie chca, ale wazniejsze od tego sa koneksje, koneksje i jeszcze raz koneksje.

      Do reszty nie bede sie ustosunkowywac, bo w zyciu chwil rozczarowan nikomu nie brakuje.

      Usuń
    8. @Ania
      Ano właśnie... teraz już to wiem i dlatego nie liczę na cud, tak jest wszędzie i w Polsce i wszędzie indziej. Tylko, że w Polsce nie miałam złudzeń, w Toronto dałam się nabrać, a tutaj wiem, że jestem Auslander (wiem, że to nie komplement), ale to co chciałam powiedzić, że znając sytuację jakoś można się przygotować

      Usuń
    9. Czyli co? Nie ma raju na Ziemii?
      Pamietam jak mojemu mezowi mowilam , ze w Polsce to trzeba miec uklady, ze bez znajomosci to nic nie wskorasz. A on mi zawsze mowil , ze jeszcze przekonam sie jak jest w Niemczech, ze tam tez bez ukladow ani rusz.
      #No i przekonalam sie, ale zebym az tak bardzo rozczarowana byla? Nie … takie zycie. A my jako obcy i nieznani im tu , mamy zawsze trudniej. O wiele trudniej niz w miejscu , w ktorym komunikujesz sie jezykiem , w ktorym wyroslas i gadasz do ludzi, ktorych mentalnosc znasz na wylot.
      Bo na obczyznie wszystkiego musisz uczyc sie od podstaw.
      Poza tym kiedy spotykasz radaka na obczyznie to nie jest to ten sam czlowiek co w kraju. Zalezy ile siedzi juz za granica. Polak ze Stanow rozni sie od Polaka w Polsce i od Polaka , ktorego zycie na emigracji uplynelo np.: w Niemczech. Bo my , na emigracji nasiakamy, czy chcemy czy nie , mentalnoscia miejsca, w ktorym przyszlo nam zyc.

      Usuń
    10. Ano raju nie ma niestety, nie w Polsce, ni w Kanadzie ni Szwajcarii. Znajomości i układy są wszędzie, kwestia jak to wygląda w praniu. I tak, na obczyźnie zaczynasz od zera, lecz pytanie czy możesz podskoczyć i jak wysoko.

      A że Polacy za granicą sa inni to prawda, bo jednak przesiąkają. Kiedyś napiszę w smaczkach jak ubawiłam mojego obecnego szefa pytaniami na rozmowie kwalifikacyjnej

      Usuń
    11. W sprawach owej nieszczesnej arogancji, to dopisze jeszcze cos bo mi sie przypomnialo i skojarzylo. O ile Cie oczywiscie nie zanudzam. Ale teraz dam po garach obu stronom zachodniej i wschodniej.

      Razu ktoregos bylismy w Polsce i Mala sie nam rozchorowala, wtedy byla faktycznie jeszcze Mala, bo to chyba dzialo sie w jej mlodszym wieku przedszkolnym. Udalismy sie do lekarza w Polsce. Pani przepisala jej jakies syropki, cos na kaszel , wzmocnienie takie tam, nie majace nic z antybiotykami wspolnego specyfiki.
      Wrocilismy do Niemiec, ale … kaszel nie ustepowal, a Mala jeszcze na dodatek zaczela goraczkowac, wiec jedynym wyjsciem bylo udac sie do lekarza w Niemczech. Wizyte powtorzyc, a ze aukrat lekarz miejscowy ( z pediatrami jest problem w Niemczech) mial urlop, wiec zostal nam szpital w okolicy posiadajac oddzial dzieciecy. Pojechalam. Naczekalam sie, no coz …
      No i zostalysmy przyjete. Najpierw podszedl do Malej lekarz glowny, obejrzal ja i sprawe zostawil dwom mlodym lekarzom bedacym na stazu. Pani i panowi. Pan kiedy dowiedzial sie , ze pochodze z Polski powital mnie lamanym "dzien dobry". Ja troche zaskoczona jego otwartoscia i owym witaniem zagailam i zaczelam drazyc, ze :
      -O jak milo. Pan pochodzi chyba z polskiej rodziny?- Zaczelam po niemiecku , bo i pani stazystka byla z nami, wiec nie wypadalo gawedzic w obcym jezyku.
      -Nie, nie... od dziada pradziada z niemieckiej. - Odpowiedzial mlody stazysta.- Studiowalem medycyne w Polsce, we Wroclawiu.

      Pani stazystka osluchala Mala, ja opowiedzialam jak to bylo w tej Polsce, pani stazystka z leciutka kpinka w glosie zawyrokowala niby to pytajac niby stwierdzajac:
      -I co? Zapisali dziecku antybiotyki?
      - Nie, absolutnie. Zapisali jakies bezantybiotykowe srodki i … choroba sie widocznie rozwinela.
      Wtedy ow pan stazysta zerknal z lekka kpina na kolezanke. No bo wiadomo jak jest. Na wschodzie nie zna sie nowych trendow…
      Pani owa byla dosc dominujaca w owym badaniu. Kolegi nie dopuszczala. Trudno mi powiedziec z jakiego powodu? Z powodu swego charakteru, bo kobiety tutaj bywaja ciut dominujace. Czy z powodu tego, ze nie ufala jego wyksztalceniu? A moze chciala sie po prostu wykazac i jakos tak lekcewazyla kolege po fachu? W koncu konkurencja.

      Nam (mi i panu stazyscie ) pozostala wiec luzna pogawedka. W miedzyczasie dowiedzialam sie, ze pan ow mogl studiowac w Polsce dlatego, ze zajecia odbywaly sie po angielsku, bo jezyka nie zna. Z kolezenstwem polskim gadali po angielsku i chetnie zostalby w Polsce, ale niestety nie zna polskiego i jak tu leczyc?
      A ja sobie wtedy pomyslalm, ze ...hm... wybral sobie na ksztalcenie, niezbyt popularny kierunek swiata i moga go tak potem w srodowisku lekko lekcewazyc. :))

      Usuń
    12. Drugi przyklad to jak eM chcial sobie sprawe ulatwic, zaplacic mniej i zdecydowal sie na zamontowanie zbiornika gazowego w samochodzie w Polsce.
      Znalezlismy fachowca w Polsce ( w sumie to nie znalezlismy) , ktorego polecil nam ktos z polskiej rodziny i to z rodziny ustawionej. Fachowca, ktorego ta rodzina miala pod bokiem i wszystkie sprawy zwiazane z samochodami zalatwiali u niego. Pan mechanik specjalizowal sie w napedzie gazowym. Mial potrzebne szkolenia, certyfikaty… wszystko co mozliwe. eM zdecydowal sie, po rekomendacjach, zrobic ow zbiornik u niego. Po robocie malzonek moj ruszyl na potwierdzenie owych dokumentow u siebie na miejscu i zaczely sie schody. No tak- nie u nich ( nie tutaj) zrobione, nie przyjma obcej roboty. Znalezlismy warsztat , ktory podjal sie sprawdzenia samochodu i … zapadl wyrok:" Nie ma to potrzebnych w Niemczech standardow". Tlumaczyli jak sprawa wyglada, ze zamontowany jest stary rodzaj zbiornika i na nim nie mozna juz w Niemczech jezdzic , bo nie ma odpowiedniej jakosc, kiedy o zanieczyszanie srodowiska chodzi. Czyli faktycznie cos jest na rzeczy, albo konkurencja i … nie uznaja roboty od "specjalisty" w Polsce.
      Pojechalismy ponownie do owego mechanika w Polsce, przy okazji kolejnej wizyty. Chcielismy wyjasnic w czym rzecz i czy moglby wiec, za oplata, zmienic nam ten zbiornik na wlasciwy. Pan krecac nosem zgodzil sie , ale przy okazji stwierdzil, ze i tak nam tego nie uznaja, bo to nie bedzie ich robota.
      No coz... zmienil , papiery wydal. Mi sie nie podobalo, ze byly one troche pokreslone i lapami usmarowane, W koncu ow dokument idzie w swiat, do obcych- ciut umyc sie przed wydaniem dokumentu wypadaloby.
      Zajechal eM do jednego z niemieckich mechanikow. Niestety bez powodzenia. Nie spelnia ta robota tutejszych norm, nie moga i tyle w temacie. Ow mechanik na koniec nie omieszkal zwrocic uwagi na wykreslenia i skreslenia w papierach. To tak jakby wydajac ci akt urodzenia, ktos sobie na oryginale kreslil. Skoro to dokument to nie powinien byc wykreslany, skreslany… Dyplomatycznie zas pominal sprawe odciskow paluchow.

      W koncu, tez po rekomendacjach od kumpli z pracy, eM znalezl kogos pod Berlinem. Czlowieka, ktory przyjmowal robote ze wschodu i mial mozliwosc wydania niemieckich papierow.
      eM juz na wstepie, nauczony tym, ze blad popelnil dajac samochod do takiej zmiany nie w kraju, a gdzies tam , zaczal od slow, ze to jest samochod robiony na gaz na wschodzie, w Polsce.
      -No i co z tego? - Odparl mechanik.- Ja tez pochodze ze wschodu, ze wschodnich Niemiec i coz w tym zlego?
      Wzial auto na warsztat i … niestety nic nie wskoralismy. Koles w Polsce, zamontowal nam przechodzny zbiornik. Widocznie myslal na zasadzie :" pojada sobie i tyle ich widzialem".
      eM sprzedal ten samochod i to komu? Ano temu naszemu ustawionemu czlonkowi rodziny, ktory nam owego mechanika w Polsce polecil. Kuzyn w sumie napalony byl mocno na ow samochod, na dodatek, swoje robilo i to, eM o wozy pod wzgledem technicznym dba- tylko to nieszczesne, ostatnie zajscie w Polsce.
      Oddalismy kuzynowi polskie papiery. No i coz sie okazalo? Kuzyn nie mogl tego samochodu w Polsce tez zameldowac ze wzgledu na niespelniajacy standardow gazowy bak do samochodu:)))

      Jednym slowem, Polak potrafi:))
      Pamietam, ze jak przyjezdzalismy do Polski i np.: rozstaw kol w samochodzie przyszlo nam akurat zmierzyc, to pan mechanik bral od nas potrojna stawke, bo auto na niemieckich blachach. Bo wiadomo jak jest , ludziom na zachodzie kasa pcha sie sama do reki, na biednych nie trafilo. Kiedy jechalam zalatwic koszenie dzialki to stawka od reki szla w gore. Kiedy pojechalam raz samochodem ojca ( starym fordem) , podalam panienskie nazwisko, od razu ceny zrobily sie krajowe:))

      Usuń
    13. Aniu, zawsze chętnie zbieram historie, bo to właśnie prawdziwe życie, doświadczenia ludzi a nie tylko suche liczby!

      Faktycznie obie strony oberwały, ale taka prawda każdy ma coś za uszami

      Usuń
  2. Dziękuję kochana za moc ciekawostek o nieznanych, czytaj nieodwiedzonych, przeze mnie krajach.
    O Szwajcarii pięknie też pisze na swoim blogu Ania🤗
    Pozdrawiam najserdeczniej na nowy udany tydzień 🧡🌷🍵🌤️🙋

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam u Ani by porównać nasze odczucia i wrażenia, ciekawa lektura

      Usuń
  3. Nie chcę koloryzowania, nie chcę się łudzić a potem rozczarowywać, chyba większość ludzi tak ma. I to Ci się właśnie przydarzyło w Kanadzie, być może kraj w jakim chciałaś żyć był taki ze 40-50 lat temu, a teraz zostały tylko deklaracje.
    Szwajcarzy jeszcze trzymają się rozsądku i patrząc historycznie, chyba to się nie zmieni, tu raczej będzie Ci ok, czego Ci z serca życzę- krejzor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co słyszałam, Toronto było inne jakieś 15 lat temu, znacznie mniejsze i bardziej spokojne. Co do Szwajcarii, to cóż tutaj nikt mi cudów nie obiecuje, nie udaje jak w Toronto. Najgorsze było udawanie otwarcia i przyjaźni

      Dziękuję Krejzor za dobre słowa, naprawdę dziękuję. Cieszy mnie spotkanie przyjaznych ludzi po latach.

      Usuń
    2. Erinti miła, "Skromność jest cechą ludzi wielkich"- i taką Ty właśnie jesteś.Znam Cię wirtualnie już tyle lat, co najmniej dziesięć, jeszcze z onetu... Nieba bym Ci przychyliła ☺
      Nie gniewaj się, musiałam... ☺

      Usuń
    3. Dziękuję za dobre słowa. Ja nie umiem się przechwalać i przedstawiać cudze doświadczenia jako swoje. Dlatego nie pasowałam do miejsc jak Toronto. Kolega powiedział o mnie, że jestem za porządna

      Usuń
    4. Tak, prawdę powiedział. Dlatego jest Ci trudniej w tym chorym świecie. Ale w tym w miarę normalnym kraju bez wątpienia docenią Twoją wartość.

      Usuń
    5. Na razie wiele na to wskazuje

      Usuń
  4. Czyta się to dobrze! Będę szukał u Ciebie kolejnych ciekawostek, tak obyczajowych jak i krajoznawczych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i taki byl zamysł, by dać moim Gościom nieco wrażeń z pierwszej ręki

      Usuń
  5. Kompletnie nie jestem w temacie, więc dam Ci tym razem od siebie odetchnąć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie muszę oddychać, miło się rozmawia. A ciekawostki opisuję, bo to moim zdaniem może być ciekawe, stąd mój pomysł na "smaczki"

      Usuń
  6. Subiektywne porównanie - zapowiada się ciekawie.

    Tak na marginesie, Szwajcarzy ostro sypią dowcipami o Niemcach.

    Wspomniałaś o grillu. Dla mnie to jest koszmar. Latem nie można okna otworzyć, bo cały dym zaraz jest w mieszkaniu. I smród podpałki w płynie...

    Czyżbyś zabrała się za chodzenie po górach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo subiektywne, ale myślę, że zawsze warto posłuchać doświadczeń ludzi, nie tylko statystyk. Bo owszem statystyka daje ogólny obraz, ale często to obserwacje odstające są tak ciekawe...

      Akurat u mnie w pracy jest nieco Niemców, więc szwajcarscy koledzy nie sypią dowcipami, ale już usłyszałam by a) nie zamawiać niczego w Niemczech bo na pewno nie dojdzie i b) Niemcy mają niższą kulturą obsługi klienta, nie to co u nich ma się rozumieć więc generalnie zamówienia w Niemczech samo zło.
      No i wiem, że Zurych i Bazylea niezbyt się lubią. Rozmawiałam ze Szwajcarem z okolicy Zurychu powiedział, że mają tutaj dowcip, że najlepszą częścią Bazylei jest drogowskaz do Zurychu

      Co do gór, ja wjechałam na Uetliberg S-bahnem i zeszłam o własnych siłach błądząc okropnie. Ale po górkach niższych chodze

      Usuń
    2. Dlatego właśnie lubię czytać blogi.

      W kioskach można dostać mapy ze szlakami na dany region. Są bardzo dobre i dostatecznie szczegółowe by nie pobłądzić. Od roku mąż korzysta z aplikacji gps na szlaki górskie, to jeszcze lepsza rzecz.

      Usuń
    3. O tak GPS i mapy google to jest to. Chociaż i mapki papierowe dobre. Muszę popróbować. Ale jak to jest z brakiem znajomości niemieckiego w takich miejscach?

      Usuń
    4. Bez niemieckiego co najwyżej możesz mieć problem z dogadaniem się z innymi wędrowcami, ale większość zna angielski, a nawet inne języki. Raz mieliśmy taką przygodę, że wyszedł do nas farmer, taki niepozorny pan w gumofilcach i zapytał w jakim języku będzie nam wygodnie, bo zna ich kilka. ;) A chciał po prostu zapytać dokąd zmierzamy i czy pomóc.
      A punkty orientacyjne na pewno ogarniesz na każdej mapie.

      Usuń
    5. To miło ze strony owego pana. Ja chodząc tutaj po parku zostałam zagadana przez panią, która pytała czy może nie pomóc znaleźć kierunku.

      Mapa z pewnością pomoże. Moi koledzy z pracy robią czasem wypady, ostatnio do Davos na narty, ale ponieważ nie umiem jeździć to bym tak sobie nogi i ręce połamała.

      Usuń
    6. P.S. Zapomniałam spytać: czy też zdarzyło Ci się umierać poranek po świątecznym fondue?

      Usuń
    7. Polecam Ci świetną mapę szlakową, Berg Fex. Ostatnio najczęściej z niej korzystamy, mąż ściągnął sobie na telefon, rysuje nam przebyty szlak. To właśnie te mapki wklejam u siebie na bloga. (https://www.bergfex.ch/sommer/schweiz/touren/)

      Wcześniej korzystaliśmy z mapki Schweiz mobil. (https://www.schweizmobil.ch/de/wanderland.html)

      p.s. Fondue z prawdziwego zdarzenia jadłam raz u naszych znajomych z Berna, wcześniej próbowaliśmy sobie robić raclette. I muszę Ci powiedzieć, że fondue naprawdę mi zasmakowało i wolę od racletta. Nie miałam żadnych problemów nad ranem (mąż coś tam burczał, że chyba za dużo zjadł). Mieliśmy podane do tego (do zamaczania) różne surowe warzywa oraz jabłko. Zaskakujące, ale to była naprawdę pyszna kompozycja smakowa. Wiem, że niektórzy z chlebem jedzą albo kiełbaskami, ale to chyba za ciężkie wtedy.

      Usuń
    8. Dzięki za sugestię!

      U mnie na spotkanie świąteczne było fondue z chlebem, a do tego koledzy dolali jeszcze Kirsch

      Usuń
  7. Szwajcarię znam tylko z okna autobusu podczas kursów kiedyś tam do Francji z krótkim postojem w Zurichu właśnie, tyle co się rozprostować, przeciągnąć, zapalić i dalej w drogę...
    więc tylko po prostu czytam, żeby się czegoś dowiedzieć i to wszystko...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie stąd pomysł na moją subiektywną analizę porównawczą, bo wiadomo jako turysta widzimy część obrazu zaś naprawdę można poczuć klimat kraju jak się tam zamieszka

      Usuń
    2. najbardziej mi się podoba to z puszką piwa w parku, jako że od zawsze uważam, iż karać należy nie za picie, tylko za rozrabianie po tym piciu /i po niepiciu zresztą też/... polskie prawo zakłada, że wszyscy(!) ludzie są kretynami, którzy pić nie umią, więc karze ich zawczasu, zanim zdążą narozrabiać, co przecież wcale nie musi się zdarzyć... prawo szwajcarskie podchodzi do obywateli pozytywnie, zakłada, że są dorośli, odpowiedzialni i karze tylko w przypadku, gdy to założenie się nie sprawdziło...
      inna sprawa, że tym sposobem polskie prawo sprzyja wyrobieniu pewnego życiowego sprytu, konieczności posiadania przysłowiowych "oczu dookoła głowy", ale czy to jest zdrowa sytuacja?... nie jestem tego taki pewien :)

      Usuń
    3. A pododobnie było w Ontario: ludzie to idioci co dzieci wyrzucą przez okno jak się im nie zablokuje okna. I to mi się spodobało, to, że rząd się nie wpieprza we wszystko tylko ludzie lokalnie decydują

      Usuń
  8. Ciekawe, mam znajomych w różnych krajach, opowiadają różne rzeczy, ale nie sądziłem że Kanada jest aż tak posunięta kulturowo w stronę politpoprawności.
    Scenki rodzajowe również ciekawe - konkluzja o zwalnianiu z myślenia wiele mówiąca. Ale małżonka moja współpracując z Francuzami ma podobne wrażenia. Technicznie przekazywanie ichniej myśl, do polskiego, wschodnioeuropejskiego korpo zaczyna przypominać udowadnianie wyższości liczydła nad kalkulatorem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kanada to jest forpoczta światowej politpoprawności: genderowo neutalne dokumenty, zajęcia dla ludzi "czujących się ciemnoskórymi" itd.

      Francuzi mają podobnie? Jakoś mnie to nie dziwi, wszędzie gdzie jest politpoprawność myślenia zanika

      Usuń
  9. Ale to był fantastyczny wyjazd :) Wierzę, że i nas kiedyś będzie stać na takie wyjazdy samochodem . To jest niesamowite, że ludzie mogą tyle zobaczyć, przeżyć, nauczyć się!

    OdpowiedzUsuń